W Alpach Rodniańskich -na Ineut i Ineul

W Alpach Rodniańskich -na Ineut i Ineul

Góry Rodniańskie (rum. Munții Rodnei), inaczej zwane Alpami Rodniańskimi to pasmo górskie w północnej Rumunii, na granicy Marmaroszu i Siedmiogrodu. Góry Rodniańskie to najwyższe pasmo Wewnętrznych Karpat Wschodnich. Alpami nazywane są ze względu na charakter rzeźby: wierzchołki Gór Rodniańskich są ostre, zbocza strome, a wysokości względne dochodzą do 1800 m. Zbudowane są głównie z granitów i łupków krystalicznych. Zbocza zalesione są lasami bukowymi i iglastymi, powyżej 1700 m n.p.m. rosną zarośla subalpejskie. Charakterystyczne są tu też liczne jeziorka w kotłach polodowcowych. Pasmo rozciąga się równoleżnikowo, ma długość około 50 km i szerokość 30–40 km. Strome północne zbocza opadają w dolinę rzeki Vişeu, dopływu Cisy. Po stronie południowej długie grzbiety boczne opadają łagodnie ku dolinie Samoszu, porozdzielane głębokimi dolinami jego dopływów. 

Góry Rodniańskie wyróżniają się na tle okolicznych gór wysokością i skalistą rzeźbą najwyższych partii. Również w niższych położeniach występują tu liczne wychodnie skalne. Po południowej stronie masywu znajduje się tu szereg jaskiń, wśród których najbardziej znane to Izvorul Tăuşoarelor (najgłębsza jaskinia Rumunii, 479 m głębokości) i Jgheabul lui Zalion. Najwyższym szczytem Gór Rodniańskich jest centralnie położony Pietrosul (2303 m n.p.m.), a drugi co do wysokości jest Ineul (2279 m n.p.m.) we wschodniej części pasma, który był właśnie celem mej wędrówki wraz z sąsiadem Ineutem drugiego dnia mego sierpniowego pobytu w Rumunii. O poprzednim dniu i mym zauroczeniu tym krajem pisałem tutaj.

Ineut i Ineul przed nami

Po noclegu w Vatrai Dornei wraz z wycieczką  PTTK Sanok udałem się ponownie na Przełęcz Rotunda, gdzie zakończył się nasz ostatni wypad. Tym razem mieliśmy iść w przeciwną stronę, więc w oddali miałem cały czas widoki na Góry Suhard, które odkrywałem dzień wcześniej. Na przełęcz dowiózł nas znowu z głównej drogi bus. Początkowo wycieczka prowadziła wygodną szeroką drogą, po której jeździły nawet auta terenowe. I tak było do kolejnej przełęczy, a kierowaliśmy się cały czas czerwonymi znakami. Szliśmy malowniczymi łąkami, gdzie wypasano konie, ich widok w Rumunii to codzienność, ale na turystach wciąż robią piorunujące wrażenie, jakby dzikie mustangi z westernów. Bez wysiłku, łatwo i przyjemnie dotarłem wraz z resztą grupy na siodło przełęczy Saua Gajei.

widok z przełęczy na stawy w dolinie i Ineula

Czekały tu na nas ławy ze stołami, więc to było doskonałe miejsce na krótki biwak. Stąd wspaniale w dole prezentowały się stawy koło których mieliśmy przechodzić w drodze powrotnej doliną. Ale tu także rozpoczynało się strome i bardzo meczące podejście na nasz pierwszy szczyt – Ineut ( 2222m). Początkowo wspinaczkę utrudniało jeszcze przedzieranie przez gęstą kosówkę. Potem było lepiej, a szlak omijał często ostrze grani prowadząc z jej lewej strony. Im wyżej było stromiej i ciężej, ale wszyscy dali radę. Ja z kolegą Rafałem wysforowaliśmy się do przodu, aby potem czekać pół godziny na wierzchołku na główną grupę. Doskonale prezentował się ze szczytu nasz następny cel – Ineul. Wkrótce po dotarciu na Ineuta przewodnik Jurek dał nam sygnał do wymarszu i wolną drogę do ataku na kolejny cel. To była jedynie słuszna decyzja, bo nadciągały deszczowe chmury, które miały jeszcze dać o sobie znać.

na wierzchołku Ineuta

Zbiegliśmy szybko na kolejną przełęcz Saua Ineutului, by dość łatwo, niezbyt forsownym podejściem zdobyć po godzinie nasz następny cel. Na wierzchołku Ineula stoi kamienny obelisk z przymocowanym do niego krzyżem. Nad nimi powiewa rumuńska flaga…tak się zastanawiam, czemu w polskich górach nie ma takiej tradycji? Okoliczne widoki mocno zaczęła ograniczać nam mgła, która wchodziła coraz wyżej. Zrobiłem szybko kilka panoram ze szczytu i czekałem na resztę grupy. Część ekipy zdecydowała się czekać na przełęczy, gdzie mieliśmy powrócić i wspólnie schodzić. Jeszcze kilka fotek grupowych i zgonił nas deszcz, który rozpadał się na szczęście tylko na chwilę.

na szczycie Ineula

Z przełęczy już całą grupą ruszyliśmy żwawo do doliny w kierunku uroczych stawów. Odtąd prowadził nas niebieski szlak. Zwłaszcza większy Lacul Lala Mica robił wrażenie, podobny do naszych tatrzańskich stawów, choć mniejszy Lala Mare też jest śliczny. Zasilał je potok Lala, który powyżej stawów, jak i poniżej tworzył ładne kaskady. Przestało padać, więc rozbiliśmy się tutaj na kolejny samopas. Potem czekało nas już tylko ciekawe zejście wzdłuż potoku, czasami prawie jego korytem, często przedzierając się przez zarastającą kosodrzewinę. Zejście było jednak bardzo przyjemne, szum potoku nastrajał wszystkich łagodnością, po kilkunastu minutach weszliśmy na łąkową ścieżkę, która później przekształciła się na leśną drogę. Czekało nas na koniec 8km utwardzonej szutrówki, czyli nic dobrego dla zmęczonych stóp. I po raz kolejny klasę pokazał nasz przewodnik Jurek, który zamówił ekipę cyganów z wioski u wylotu doliny, by po nas przyjechali swymi autami.

integracja z Cyganami w wiosce

Cygańscy kierowcy okazali się wesołą gromadką, a zjazd ich samochodami w dół w rytmach dynamicznej cygańskiej muzyki okazał się niezapomnianą przygodą. Auta były stare, ale kierowcy zdali drogę doskonale na tyle, by urządzać sobie wyścigi na tej wąskiej szutrówce. Szalona jazda, dojeżdżanie, hamowanie, próby wyprzedzania na wąskiej drodze i ciągłe wyglądanie przez szybę, czy nic nie odpadło było niesamowite w ich wykonaniu. Pełni strachu, ale również bardzo rozemocjonowani dotarliśmy do celu, gdzie czekał na nas nasz autokar. Wcześniej jednak była ceremonia zapłaty za przejazd, na którą to wyległa cała cygańska wioska. Pierwszy raz miałem pozytywne odczucia po zetknięciu z Romami, bo wcześniej bywało różnie. Ci byli weseli i przyjaźni, choć oczywiście dzieciaki trzeba było obdarować pozostałymi w plecakach słodyczami. Nigdy nie zapomnę tej szalonej jazdy i wyścigów jak w Formule One. To było niezwykłe zakończenie tego dnia i kolejny przytyk do pokochania tego kraju z jego szaleństwem i przeciwieństwami. Wyszliśmy na głównej szosie w przysiółku Guru Lala nieopodal wioski Sesuri. Pozostało nam tylko powrócić do hotelu, a Was zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z wypadu i filmiku z szalonej jazdy. Z górskim pozdrowieniem

Marcogor

O autorze

marcogor

Bloger z Gorlic, górołaz opisujący swoje górskie wyprawy, zakochany w Tatrach, miłośnik górskich wędrówek i wszystkiego piękna natury. Góry to moja pasja i mój drugi dom.

3 komentarze

  1. Minie

    Super zdjęcia i przepiękne miejsce!

    Odpowiedz
  2. a cappella

    O, nasze klimaty z września 2014! — Miło przypomnieć sobie! 😉

    Odpowiedz
  3. Rosa

    Ciekawe informacje juz dawno nie czytalem takiego fajnego artykulu.

    Odpowiedz

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

TURYSTYKA – GÓRY – PODRÓŻE – BLOG ISTNIEJE OD II.2012

POSTAW KAWĘ MARKOWI

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Pasma Górskie

Translate »