Wejście na Pietrosul w Alpach Rodniańskich

Wejście na Pietrosul w Alpach Rodniańskich

Tegoroczny czerwiec zaowocował między innymi kolejną wycieczką do Rumunii. Ponownie udało mi się odwiedzić cudowne pasmo Alp Rodniańskich, a nawet wspiąć na najwyższy szczyt tego pasma – Pietrosul. Biorąc pod uwagę wcześniejsze wejścia na pozostałe rodniańskie kolosy, tj. Ineut i Ineul, wielką trójkę mam już zaliczoną. Te, położone blisko granicy z Ukrainą góry przypominają mi nasze Tatry, więc wspinaczka na nie była prawdziwą przyjemnością. Zresztą odkrywanie nowych miejsc zawsze cieszy mnie najbardziej. Ale po kolei…

Góry Rodniańskie (także Alpy Rodniańskie, Góry Rodna, Rodniany; rum. Munții Rodnei) to pasmo górskie w północnej Rumunii, na granicy Marmaroszu i Siedmiogrodu. Zarazem jest to najwyższe pasmo Wewnętrznych Karpat Wschodnich. Alpami nazywane są ze względu na charakter rzeźby: wierzchołki Gór Rodniańskich są ostre, zbocza strome, a wysokości względne dochodzą do 1800 m. Wyróżniają się one na tle okolicznych gór wysokością i skalistą rzeźbą najwyższych partii. Również w niższych położeniach występują tu liczne wychodnie skalne. Charakterystyczne są też liczne jeziorka w kotłach polodowcowych. A więc wszystko jak w naszych Tatrach Wysokich. 

Trafiłem tutaj znowu z wycieczką z PTTK Sanok, pod opieką wspaniałego przewodnika Jurka Tomaszkiewicza, którego wiedza o górach rumuńskich jest niewyobrażalna. Miałem więc się od kogo uczyć o tym pięknym kraju i dzikich wciąż górach. Naszą bazą wypadową była Borsa, czyli najbardziej znany ośrodek turystyczny w tym regionie. To przepięknie położone miasto w północnej Rumunii, blisko granicy z Ukrainą, w okręgu Marmarosz. Leży w dolinie Vișeu, u podnóża Karpat Marmaroskich i Gór Rodniańskich. Nie brakuje tutaj miejsc noclegowych, bo mieszkańcy żyją głównie z turystyki. W mieście jest uzdrowisko, a także ośrodek sportów zimowych, łączna długość tras narciarstwa alpejskiego wynosi blisko 6 km. W pobliżu Borșy znajduje się także Park Narodowy Gór Rodniańskich.

I on był moim celem jednego dnia podczas pobytu tutaj na początku lata. Na szlak na najwyższy szczyt tego pasma wyszliśmy całą grupą z przysiółka położonego u stóp parku narodowego. Mowa o dzielnicy, gdzie stoi zabytkowy monastyr Pietroasa, jest tam parking, gdzie można zaparkować i wyruszyć w góry. (Z centrum dojedziemy tu ulicą Pietroasa, jest też tutaj przystanek autobusowy.) Tak też zrobiliśmy, zostawiając sobie zwiedzanie klasztoru na potem. Wychodzi stąd niebiesko znakowany szlak na Pietrosula, który wznosi się na wysokość 2303 m ( Vârful Pietrosul Rodnei ), tym samym od razy skojarzył mi się z naszą swojską Świnicą. Przez długi czas trasa prowadzi przez las wygodną drogą, wijącą się wieloma zakolami. Jest też kilka skrótów oraz jeden punkt widokowy na wychodnej skalnej, wypiętrzającej się ponad niski las. Na trasie spotkamy także źródełko z wyborną wodą!

Droga jest łagodna, choć nużąca, a jej obecność tłumaczy fakt, że prowadzi do budynku obserwatorium meteorologicznego, usytuowanego na wysokości 1785 m, oczywiście już ponad lasem. Zatem stąd możemy podziwiać widoki na okolicę, a przede wszystkim na kocioł polodowcowy, skrywający uroczy staw, Lac Iezer, który ograniczają strome zbocza Pietrosula, czyli mojego celu tego dnia. Moją uwagę podczas odpoczynku przy obserwatorium przykuł śliczny kotek, zapewne mieszkaniec tego uroczego miejsca. Obok budynku głównego znajdują się tam również inne, z których jeden służy jako noclegownia, ale czy dostępna dla turystów tego nie wiem.

Po przerwie na drugie śniadanie ruszyliśmy dalej w kierunku stawu i wyżej poprzez zaśnieżone jeszcze wtedy piargi, by mozolnie piąć się w górę. Dookoła stawu rozkwitała właśnie roślinność, więc sceneria była bajkowa. Śnieg na podejściu zaskoczył mnie trochę, ale podjąłem się wydeptania ścieżki, by przejść przez to poziome na szczęście pole śnieżne. Później było o wiele stromiej, ale szlak wił się fajnymi zakosami na przełączkę, już bez przeszkód śnieżnych. Przy samym wejściu na grań należało ominąć bokiem dość dużą zaspę i spokojnie i już bez przeszkód kontynuować wędrówkę grzbietem w kierunku wierzchołka. Prowadziła mnie wyraźna ścieżka, więc mimo przewalających się chmur po kilku minutach dotarłem na szczyt Pietrosula.

Radość była ogromna, bo po poprzedniej wizycie tutaj pozostał niedosyt. Teraz kolejne wielkie marzenie górskie się spełniło. Na szerokim wierzchołku stoją ruiny górnego obserwatorium, a raczej jego resztki, obok jest duży głaz z podpisem szczytu. Jako, że byłem tu jako jeden z pierwszych z wycieczki mogłem spokojnie się delektować chwilą i cieszyć kolejną zdobyczą górską. Jak pisałem widoki były bardzo ograniczone przez chmury, ale cierpliwe, ponad godzinne czekanie się opłaciło, bo w końcu chmury opadły i mogłem zobaczyć wspaniałą panoramę Gór Rodniańskich i sąsiednich pasm, jak Marmorosze. Oczywiście nie obyło się bez porządnej sesji zdjęciowej, co możecie ocenić w fotorelacji pod wpisem. Dopiero po dojściu wszystkich uczestników na szczyt i zjedzeniu kanapek rozpocząłem powolny odwrót tą samą trasą.

Trzeba było być uważnym na zejściu, ale powolutku doszedłem nad pięknie położony staw, by tu oddać się błogiemu relaksowi. Czas mieliśmy dobry, wypogodziło się, zatem wypoczynek w takiej genialnej scenerii nie dłużył się ani trochę. Dopiero komenda przewodnika przywróciła mnie do rzeczywistości i oznaczała smutny czas powrotu. Zejście tą samą drogą do punktu wyjścia to jest co, czego najbardziej nie lubię. Jeszcze ostatnie fotki przy obserwatorium i długie zejście przez las na parking. Niestety kotek nie chciał iść ze mną… nie dziwię mu się, też wolałbym tam pozostać! W miedzy czasie upał zrobił się niemiłosierny, ale sił starczyło na podejście pod monastyr Pietroasa. Przepięknie położony u stóp Pietrosula, wśród kwitnących łąk był ukoronowaniem tego dnia.

A potem przyszła pora na zimne piwo, jakże zasłużone i powrót na nocleg. Góry Rodniańskie urzekły mnie znowu i przypomniały o swoim urokliwym klimacie. Na pewno chciałbym tu jeszcze powrócić. Dziękuję wszystkim za towarzystwo na szlaku, a zwłaszcza Stasiowi, że ciągnął mnie pod górę swoją energią! I Jurkowi za doskonałą organizację wycieczki jak zawsze. Na koniec zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z wypadu i czytania innych artykułów o tych górach. Dzika wciąż Rumunia jest wspaniałym celem wycieczkowym dla spragnionych nowych wrażeń turystów wychowanych choćby na Tatrach. Z górskim pozdrowieniem

Marcogor

 

O autorze

marcogor

Bloger z Gorlic, górołaz opisujący swoje górskie wyprawy, zakochany w Tatrach, miłośnik górskich wędrówek i wszystkiego piękna natury. Góry to moja pasja i mój drugi dom.

4 komentarze

  1. Agata

    Witam! Gratuluję wspaniałej podróży 🙂 Chciałam tylko zapytać czy droga na szczyt to klasyczny trekking czy niezbędny jest również sprzęt wspinaczkowy?
    Pozdrawiam!

    Odpowiedz
  2. Piotr

    Piękne góry i ciekawy opis wyprawy.
    Byłeś tam w pierwszej czy w drugiej połowie czerwca?
    Dużo tam jeszcze zalegało tego śniegu?

    Odpowiedz
    • marcogor

      dokładnie 19.06, śniegu prawie nie było, jakieś płaty jedynie…

      Odpowiedz

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

TURYSTYKA – GÓRY – PODRÓŻE – BLOG ISTNIEJE OD II.2012

POSTAW KAWĘ MARKOWI

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Pasma Górskie

Translate »