Zimowo w Tatrach Zachodnich, na Iwaniackiej Przełęczy, Grzesiu i Rakoniu

Zimowo w Tatrach Zachodnich, na Iwaniackiej Przełęczy, Grzesiu i Rakoniu

M iesiąc luty okazał się przełomowy, jeśli chodzi o  poznanie Grupy Górskiej!  Kiedy Mpie ogłosił zlot w Tatrach w dolinie Chochołowskiej z łatwymi trasami jak na warunki zimowe, od razu wiedziałem, że to coś dla mnie. Wszystko jak zwykle zależało jednak od pracy mojej i Amelki, więc nie zapisywaliśmy się na ten wyjazd zawczasu, żeby znowu nie zawieśc. Ale wszystko tym razem ułożyło się po naszej myśli. W międzyczasie nazbierała sie rekordowo wielka i bardzo urozmaicona ekipa spośród członków GG na ten wyjazd.

W końcu mogliśmy poznać wielu nowych kolegów z GG. Patrząc na przybrane imiona i ich forumowe dokonania nazbierała się bardzo ciekawa i wesoła ekipa .I o to właśnie chodziło !Bo góry to nietylko wędrowanie i zdobywanie ,ale przede wszystkim delektowanie ich pięknem, radość z przebywania na łonie natury , w gronie wesołych, serdecznych ludzi, z którymi można pogadać bez obaw ,że cię nie zrozumieją.

I właśnie tacy ludzie byli na tej wyprawie. To był strzał w dziesiątke. Ten wyjazd przekonał mnie ilu ciekawych ludzi jest w GG i jak dobrze można sie bawić w ich towarzystwie. No, ale wszystko zależy właśnie od kompanii, no chyba, że ktoś woli samotne wędrówki. Ale to nie dla mnie! Ja kocham góry ,ale lubię dzielić się radością z przebywania wsród nieskazitelnych szczytów z innymi ludzmi.

Tak więc w sobotę, 23.II. rano wsiedliśmy z Amelką w samochód i zabierając po drodze Arasha i Damiano, moich najwytrwalszych współtowarzyszy górskich eskapad, których jak zwykle nie trzeba było zbyt długo namawiać, ruszyliśmy w strone Zakopanego. Droga dłużyła się strasznie ,zmienna pogoda nie wróżyła niczego dobrego, ale chęć poznania nowych ludzi robiła swoje .W rozmowach często przewijał się ten temat- jacy oni są? Dopiero o 11h. dotarliśmy do Kir. Tutaj postanowiliśmy zostawić autko i poprzez dolinę Kościeliską i Iwaniacką przełęcz dotrzec do schroniska w Chochołowskiej.

Pogoda była niezbyt obiecująca, pochmurne niebo, brak słońca nie nastrajały optymistycznie. Ale ludzi na szlaku w Kościeliskiej było mnóstwo! Całe tłumy i zorganizowane wycieczki nawet.     Przeszliśmy przez dolinę bez zatrzymywania sie nigdzie po drodze, nie licząc postojów na fotki, na tyle szybko, na ile mogliśmy mijać tabuny turystów. Zależało nam przecież, żeby przed nocą zameldować sie w schronisku. Około 13h, a więc w porze obiadowej dotarliśmy na Halę Ornak. Mogliśmy więc posilić sie spokojnie, co udało się w miarę sprawnie, biorąc pod uwagę masę ludzi w schronisku. No, ale miło zjeść coś ciepłego. Po nasyceniu oczu pięknym widokiem na dymiące szczyty zamykające Halę Ornak ruszyliśmy w kierunku Iwaniackiej przełęczy.

Szlak był ubity przez wielu turystów, widac, że bardzo uczęszczany zimą .Było trochę ciężko, po raz pierwszy zimą z tak ciężkim plecakiem, ale daliśmy radę. Stromsze odcinki trochę wyślizgane, ale z samymi kijkami do pomocy udało się. W jednym miejscu ścieżka niebezpiecznie zbliżała się do skarpy opadającej ku żlebowi,  miejscami na otwartych odcinkach ciekawie prezentowały się za plecami ośnieżone szczyty. Dotarliśmy na przełęcz, widok bardzo ograniczony przez młody las, a w krzakach grupka ludzi szykująca się do wejścia na Ornak. Amelka miała bardzo interesujące widoki, na młodych chłopaków ubierających się w bielizne termoaktywną i przez chwilę paradujących w samych majtkach  .A ja mogłem zobaczyc jakie to cuda ludzie kupuja w góry, jak narazie Amelka, Arash, Damiano i ja świetnie sobie radzimy bez takich bajerów, choć na pewno dają bardzo duży komfort. Zejście okazało się trudniejsze, bo szlak był bardziej wyślizgany. Około 16h dotarliśmy do Chochołowskiej. Jeszcze kilka minut dojścia, kilka fotek na Polanie Chochołowskiej i na majestatyczny Kominiarski Wierch w ostatnich promieniach światła.

O 16.30 jestesmy w schronisku. Idziemy do recepcji zameldować się i tu niespodzianka, miła recepcjonistka pyta, czy my przypadkiem nie jesteśmy z GG? Nie wygladaliśmy na jakichś profesjonalistów, a więc o co chodzi? Czyżby nasi już tu zdążyli narozrabiac? Nie, nic podobnego, tylko ktoś już pytał o nas, czy nie doszliśmy! I właśnie w tym momencie pojawia się dwóch jegomości, w których odrazu rozpoznaje Mariusza i Jedrusia! To oni rozpytywali o nas. Chwila na powitanie i umawiamy sie w jadalni za pół godziny, przeznaczonymi na rozpakowanie plecaków i odświeżenie się. Tuż po 17h schodzimy do jadalni i zamawiamy ciepły posiłek. Dosiadamy się do nowo poznanych i zaczynają się typowe rozmowy, o tym gdzie kto był itd, itp.

Nowo poznana dwójka przebywa w Tatrach już od trzech dni, więc ma o wiele więcej do opowiedzenia niż my. Jędruś to bardzo konkretny człowiek, z dużą wiedzą i mogłem dowiedzieć się od niego wiele ciekawych, przydatnych rzeczy. Z Mariuszem rozmawiałem o jego cyklu opowiadań o górach, bardzo mi sie podoba jego twórczość epicka. Dowiedziałem się, że myśli nad wydaniem książki ze wspomnieniami z gór i dostałem nawet obietnicę na egzemplarz z autografem!Fantastyczny człowiek, po zamówieniu zimnego z pianką , mogłem się o tym przekonać jeszcze bardziej, słuchając jego opowieści, chociażby o widmie Brokenu, czy wypadku na Mieguszu…

Po jakims czasie pojawiają sie nowi ludzie. To Gosia z Dracenem. Sympatyczni młodzi ludzie z Opola, którzy od niedawna chodzą po Tatrach, ale w ten dzień weszli na Kończysty Wierch i byli blisko szczytu Starorobociańskiego! Prawdziwi pasjonaci,  których w tym kilkudniowym pobycie w górach nie przemogła nawet gorączka!  Chwile pózniej dołączają do nas MPIK z Biedronką, którzy powrócili z Bobrowca.  Z ich opowiadań wynika,  że dotarli prawie na szczyt. Tak więc, z zapowiadanych ludzi brakowało tylko Leszka i Dziunia. Postanowiliśmy na nich czekać do 22h, przenieśliśmy się tylko na sofy na pięterko – tam było przytulniej. Biedronkę znałem wcześniej z kilku wspólnych wyjazdów i wiedziałem, że to bardzo sympatyczna dziewczyna, szukajaca w górach wytchnienia.

Zaskoczył bardzo in plus Mpik. Pierwsze nasze spotkanie nie wspominam zbyt dobrze, gdyż nie był zbyt rozmowny, a teraz wielka przemiana. Można było w końcu pogadać o wszystkim, bez zbędnych emocji, jak równy z równym, na szlaku opiekuńczy jak zwykle i troszczący się o wszystkich współtowarzyszy wędrówki.  Nie tylko ja byłem zaskoczony jego przemianą  Zauważał już nie tylko starych kolegów. Na pięterku czas miło płynął, rozmawiano na ciekawe tematy, o górach,  GG i życiu, ale nie doczekaliśmy się na spóznialskich. Jak się okaże Leszek z Dziuniem pojawią się dopiero w niedziele rano. Tak też się stało. Umówiliśmy się na ranną zbiórkę na jadalni i wyjście na szlak o 8.30. Wtedy właśnie pojawił sie Leszek, a chwile pózniej Dziunio.

    Leszek to bardzo sympatyczny, ciepły facet, z dużym poczuciem humoru, który potrafi zajmująco opowiadac o górach i swym ciekawym życiu. Dziunio to olbrzym- wesołek, człowiek o wielkim sercu i niespożytych pokładach dobrego humoru. Doświadczony przez los, ale jego wesołe opowieści można słuchac bez końca. Poznanie trwało długo, więc dopiero po 9h wyszliśmy ze schroniska. Niestety nie wszyscy razem, bo Biedronka z Jędrusiem i Mariuszem postanowili pójśc na Trzydniowiański Wierch.

Reszta, czyli pozostała dziewiątka ruszyła w kierunku Grzesia. Gosia z Dracenem wydarli mocno do przodu, gdyż chcieli dojśc,aż do Wołowca. Za nimi nasza grupa, a za nami Leszek z Dziuniem, którzy pilnowali tyłów. Mpik krążył między nimi, a czołem i pilnował, żeby nikt nie zaginął po drodze. W końcu swoim zwyczajem postanowił zamykać pochód i miec wszystko pod kontrolą. Nie spieszyliśmy się za bardzo, bo i po co, w planie był przecież tylko Grześ, im wyżej tym coraz ładniejsze widoki ukazywały się między drzewami. Będąc już ponad lasem zobaczyliśmy błękitne niebo i piękne tatrzańskie szczyty.

Pogoda zrobiła się boska. Bezchmurne niebo, przejrzyste powietrze, nieliczne podmuchy wiatru powodowały, że było co oglądac. Im dalej tym piękniejsze, majestatyczne widoki ukazywały się naszym oczom. Z kazdej strony pojawiało sie coś, co urzekało swym pięknem. Czy to Kominiarski Wierch za plecami, czy to Bobrowiec po prawej, czy to las szczytów Tatr zachodnich przed nami, czy nieziemski Wołowiec po lewej, czy w końcu odległe wierzchołki Tatr wysokich. Im wyżej, tym cudniej, panorama pełniejsza, serce napełniała radośc. Do tego w oddali dwa wulkaniczne zdawałoby się stożki Pilska i Babiej Góry oraz reszta Beskidów, gdzie w ten dzień też wędrowali nasi…

Na szczycie Grzesia szczęście osiągnęło swoje apogeum. Przepełniła mnie tak wielka radosc, że po raz pierwszy udało mi się wyjśc w zimie na jakiś tatrzański szczyt! Błogie zadowolenie, które ogarnęło mnie spowodowało, że nie chciało mie się nigdzie stamtąd ruszac, tylko podziwiac, podziwiac…. a było co, dookoła czyste niebo, przejrzyste widoczki od Osobitej, aż po Świnicę i Krywań. Zrobiliśmy wiele pamiątkowych fotek, Gosia z Dracenem już dawno popędzili na Wołowiec i dokonali tego, Leszek z Dziuniem ukontentowani zdobyciem planowanego Grzesia postanawiaja zawrócic, a Mpik wyciągnał Amelke i idą dalej na Rakonia. Ja kontempluje widoki i poddaje się uniesieniom chwili. Ale Arash z Damiano też nalegają, żeby iśc dalej! Pogoda wyśmienita, warunki turystyczne znakomite, mnóstwo turystów na szlaku, można sobie radzic bez zimowego sprzętu.

Ruszam więc i ja dalej w kierunku Rakonia! Trochę zaczyna wiac, ale jak nie wieje, jest gorąco, słoneczko przypieka niemiłosiernie. Szlak przez Długi Upłaz pokonuje się bardzo szybko, nawet w zimie. Jedno podejście jest bardzo strome i śliskie, ale dajemy radę. Opłacało się iśc, im wyzej, tym widoki pełniejsze, panorama obszerniejsza i chyba cieplej, to pewnie inwersja. Na ostatnim podejściu mijamy Amelkę z Mpikiem, którzy już schodzą na dół, ale nie są sami! Towarzyszą im: Biedronka, Mariusz i Jędruś, którzy pomylili szlaki i zamiast do doliny Jarząbczej trafili do Wyżniej Chochołowskiej, a stamtąd na Rakonia! To ci dopiero niespodzianka! Los tak sprawił, że cała nasza dwunastka wspaniałych zdobyła dzisiaj Grzesia, co bylo planem przewodnim naszego zlotu w Chochołowskiej. I jak się okazuje, wszystkie szlaki prowadzą Grupę Górską do siebie! Widok z Rakonia zamurowuje mnie poprostu.

Niesamowity Wołowiec z granią Rohaczy pozostanie na zawsze mej pamięci. Po chwilach szczęścia ze zdobycia więcej niż się oczekiwało musimy powracac. Widoczki niewiele tylko zmieniające się z powodu przesuwających się białych, urokliwych obłoczków towarzyszą nam cały czas. Teraz możemy napatrzec się do woli na Kominiarski, Bobrowiec, Osobitą, Czerwone Wierchy, Ornak czy Bystrą. Wędrówka powrotna mija jeszcze szybciej, na Grzesiu znowu zaskoczenie. Częśc grupy czeka na nas, to Mpik do końca pilnuje naszego bezpieczeństwa. Dzięki Ci za to! Teraz możemy spokojnie schodzic na dół. Droga niedaleka, nie śpieszymy się i tutaj kolejna niespodzianka. Gosia z Dracenem doganiają nas powracając ze zdobycznego Wołowca. A więc różne szczyty zostały dzisiaj zdobyte, ale przecież tak naprawdę liczyła się tylko wspólna wędrówka, poznanie nowych, ciekawych ludzi i przebywanie wśród piękna przyrody.

W schronisku spotykamy się wszyscy na jadalni, robimy ostatnie wspólne fotki, dzielimy swą radoscią. Na jednym ze zdjęc fotografujemy się z kalendarzem GG, który Mariusz sprytnie umieścił przy wejściu do schroniska. Niestety nadchodzi pora powrotów i pożegnań. Niektórzy dopiero będa się pakowac, odświezac przed podróżą, ale wiekszośc z nas wychodzi wspolnie na ostatni w ten weekend wspólny szlak. Zejscie doliną Chochołowską nie dłuży się ani trochę, cała drogę umila mi Dziunio swymi niezwykle barwnymi opowieściami. Ma gościu takie poczucie humoru, że tylko się cieszyc, że śmiech mój i Arasha nie wywołał lawin. Na parkingu, na Siwiej Polanie nadchodzi pora ostatecznych pożegnań. Rozmawiamy jeszcze jak tam powiodło się naszym na GSB. Sms – y mówiły, że też się dobrze bawią. W końcu trzeba się rozstac. Jadę z Leszkiem do Kir, po swoje autko, muszę powrócic jeszcze po resztę gorlickiego oddziału, a tam bez zmian, rozmów nie ma końca, trudno się rozstac po tak miło razem spędzonym czasie. Ale w końcu kazdy musi powrócic do domu i pożegnanie jest nieuniknione.

Czy warto było spędzic tutaj ten weekend 23 – 24 Luty?

W nasze kochane, majestatyczne Tatry jechac zawsze warto! To co one nam dają, nie muszę nikomu mówic, bo każdy z Was to czuje… ale jeśli spędza się tam czas z takimi wspaniałymi ludzmi to radośc jest podwójna, z obcowania z piękną, nieskażoną potęgą gór i możnością dzielenia się swym szczęściem z ludzmi, którzy nas rozumieją!

A jeśli do tego ekipa bywa taka wesoła i sympatyczna, to czegóż chciec więcej? Po prostu było cudownie! I dziękuję Wam wszystkim, za ten wspólnie spedzony czas. Oby do następnego…A tutaj można zobaczyć graficzny opis szlaku przez Iwaniacką Przełęcz i na Rakonia.

                                                                  Marcogor

O autorze

marcogor

Bloger z Gorlic, górołaz opisujący swoje górskie wyprawy, zakochany w Tatrach, miłośnik górskich wędrówek i wszystkiego piękna natury. Góry to moja pasja i mój drugi dom.

1 komentarz

  1. Mirka

    Tak się zaczytałam, moja wyobraźnia zaczęła buzować, nie mogę się doczekać kiedy obejrzę zdjęcia, oprócz tych kilku po drodze, a tu niespodzianka – galerii brak…
    Szkoda! ale przeżyć i tak zazdroszczę 😉

    Odpowiedz

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

TURYSTYKA – GÓRY – PODRÓŻE – BLOG ISTNIEJE OD II.2012

POSTAW KAWĘ MARKOWI

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Pasma Górskie

Translate »