Wybierz stronę

Karancs na Cerovej Vrchovinie i węgierskie zamki Somosko oraz Salgo-vara w paśmie Cserhat

Karancs na Cerovej Vrchovinie i węgierskie zamki Somosko oraz Salgo-vara w paśmie Cserhat

Pewnego razu, celem zdobycia kolejnego szczytu do Korony Gór Słowacji, którą sobie wymyśliłem jako mój autorski projekt, udałem się na podbój południowej Słowacji, tuż przy granicy węgierskiej, gdyż tam leży małe pasmo górskie, zwane Cerova Vrchovina, a według terminologii węgierskiej góry Cserhat. To niewielkie obszarowo pasmo, ale jak się okazało bardzo malownicze, a najwyższy szczyt znajduje się na samej granicy tych dwóch państw. Zaliczane do Średniogórza Północnowęgierskiego, góry Czerhat ciągną się w kierunku z północnego wschodu na południowy zachód. Leżą pomiędzy górami Börzsöny na zachodzie i górami Mátra na wschodzie.

Dojechałem zatem na przejście graniczne w miejscowości Siatorska Bukovinka, by wyruszyć stamtąd na szlak. Przed samym przejściem jest tam mała stacja paliw, gdzie można zostawić auto. Wyruszyłem w trasę Siroką Doliną, którą prowadzi żółty szlak, okazał się on bardzo malowniczy. Początkowo wędrowałem przez łąki umajone, pełne kwitnących kwiatów, gdyż to była taka pora roku… Im wyżej się wznosiłem, tym rozleglejsze widoki miałem przed oczami. Podejście było bardzo łagodne i szybko doszedłem do połączenia z czerwonym szlakiem, prowadzącym z centrum wsi Siatorska Bukovinka. Miejsce to nazwano Mizera, dalej prowadziła mnie wygodna droga leśna, aż do źródełka św. Małgorzaty. Są tam ławeczki, kapliczka i zabudowana studnia, w ogóle dużo miejsc w tym regionie jest powiązanych z tą świętą.

Od tego miejsca zaczęło się strome podejście na przełęcz Karancs. Potem czekał mnie jeszcze stromszy kawałek trasy, wzdłuż granicy słowacko- węgierskiej. Ale był to krótki odcinek, więc szybko zdobyłem szczyt Karancs, mierzący 729 m, kolejny do KGS. Na polance poniżej szczytu usytuowana jest metalowa wieża widokowa, a kawałek dalej maszt telekomunikacyjny, jest też miejsce do odpoczynku. Ale zanim zdecydowałem się na drugie śniadanie popędziłem na wieżę, tak ciekawy byłem widoków. Dodam, że jadąc tam miałem nikłą wiedzę o tym rejonie i nie wiedziałem, czego się spodziewać. Pogoda tego dnia była doskonała, zatem panorama spełniła moje oczekiwania, zwłaszcza, że widoki miałem na wszystkie strony świata.

Po słowackiej stronie zobaczyłem równiny, dopiero w oddali odległe pasma górskie Rudaw. Z kolei po stronie węgierskiej na pierwszym planie były inne szczyty gór Cserhat, a na dalszym planie Góry Bukowe. Jak się wpatrzyłem to zobaczyłem jeszcze charakterystyczną sylwetkę Kekesa – najwyższej góry Węgier w paśmie Matra, gdzie byłem kiedyś. A w najbliższej odległości widniało największe miasto w okolicy – Salgotarjan. Moją uwagę przykuły jednak dwa wzgórza w bliskim sąsiedztwie Karancsa, gdzie zaobserwowałem wyniosłe ruiny zamków. Prezentowało się to na tyle wspaniale, że od razu postanowiłem jeszcze tego samego dnia odwiedzić te miejsca. Po kilku fotkach zbiegłem na dół, przekąsiłem małe co nieco i ruszyłem z powrotem, tym razem żółtym szlakiem, by nie wracać po własnych śladach.

Zahaczyłem więc kawałek Węgier i odkryłem kolejne źródełko – Toke Hut. Zresztą tych studni było tam więcej, niedaleko znajduje się też stara kopalnia, więc to musi być związane z podziemnymi złożami. To ostatnie źródło, także było miejscem kultu, z kapliczką, z tego co zrozumiałem prowadzi tamtędy szlak pątniczy związany ze św. Małgorzatą, coś w stylu szlaku św. Wojciecha w Polsce. Niestety moje zrozumienie węgierskiego było na tyle znikome, że ominąłem leżącą w pobliżu dużą kaplicę św. Małgorzaty, która zapewne była centrum pielgrzymkowym. A znajdowała się niecały kilometr dalej na sąsiednim wzniesieniu, ale to odkryłem dopiero później, gdy znalazłem mapkę regionu.

Te studnie były już przy czerwonym szlaku, tak doszedłem do małego parkingu, gdzie kończyła się droga jezdna. Tutaj znowu zmieniłem kierunek i żółtym szlakiem skierowałem się do miasteczka przygranicznego –  Somoskőújfalu. Stąd już główną szosą wróciłem do samochodu na granicy. Bałem się, że nie zdążę obejrzeć obydwu zamków, gdyż musiałem jeszcze wracać tego dnia do Polski, zatem postanowiłem, że podjadę kawałek autem. Najpierw wróciłem na Węgry, by w znanym już mi miasteczku skręcić w drogę, która doprowadziła mnie na duży parking pod wzgórzem zamkowym Salgo. Leży on już we wsi Salgobanya, gdzie można dotrzeć również autobusem lub specjalną otwartą kolejką, popularną ciuchcią, ale to tylko w miesiącach letnich. Wieś obecnie jest najwyżej położoną dzielnicą Salgotarjan.

Z parkingu na wzgórze zamkowe mamy około pół godziny spacerku bardzo wydeptaną ścieżką, gdyż miejsce jest oblegane przez turystów, zwłaszcza w weekendy. Ale ruiny zamku Salgo-var są warte odwiedzenia. Zbyt wiele się tam nie zachowało poza murami i jedną udostępnioną basztą, ale widoki na okolicę są imponujące. Jak na dłoni widać było mój następny cel, czyli zamek Somosko, oraz rozległy masyw Karancsa wraz z przyległościami pasma Cserhat, czyli Cerovej Vrchoviny. Ruiny usytuowane są na malowniczym bazaltowym wzgórzu (625 metrów n.p.m.) . Warownia ta wzniesiona została w XIII wieku, w kolejnych wiekach zamek wielokrotnie przechodził z rąk do rąk. Kolejno władali nim Węgrzy, Husyci, ponownie Węgrzy i Turcy. Twierdza popadła w ruinę po tym jak opuścili ją Turcy wycofujący się przed zmierzającymi z odsieczą pod Wiedeń polskimi wojskami króla Jana III Sobieskiego!

Z tej niegdyś imponującej warowni do czasów obecnych zachowały się jedynie fragmenty murów obwodowych, baszty oraz zarys dziedzińca. Z baszty wypatrzyłem ciekawe formacje skalne w bliskiej odległości ruin i zdecydowałem się jeszcze tam przejść. I tak w kwadrans dotarłem na kolejne bazaltowe wzgórze, czyli Boszorkány-kő. Panorama na zamek Salgo była genialna z tej miejscówki! Świetnie widać było również zamek Somosko zanim! Można było przejść się tutaj kawałek ostrym, skalistym grzbietem, co też uczyniłem, by ostatecznie powrócić czerwonym szlakiem do ruin. A właściwie to już na rozdrożu przed wzgórzem zamkowym odbiłem na parking.

Zjadłem kilka kanapek w ramach obiadu i pojechałem w stronę kolejnego celu, czyli do ruin zamku Somosko. Ta warownia obecnie leży już w granicach Słowacji. Zatem przekroczyłem granicę i w Siatorskiej Bukovince skręciłem w prawo, by wąską asfaltową drogą trafić na parking, gdzie zaczyna się ścieżka dydaktyczna na zamek, który znajduje się praktycznie na granicy dwóch państw. Dlatego też można tam trafić także od węgierskiej strony, na parking we wsi Somosko, gdzie zresztą dotarłem ostatecznie pieszo po zwiedzaniu zamku. Słowacki parking jest zarazem miejscem rekreacyjnym, są tu place zabaw dla dzieci, trasy spacerowe wśród stawów, infrastruktura do biesiadowania i bary. Parking płatny oczywiście…

Stąd dochodzi się do ruin trochę okrężnym szlakiem zielonym wzdłuż Bukovianskiego potoku. Ale można dołożyć sobie spaceru i zwiedzić też kamieniołom Mačacia, gdzie z małej wieży na jego zboczach doskonale widać zamek. Normalne dojście do ruin zajmuje około czterdziestu minut i jest pełne atrakcji. Najpierw idziemy wzdłuż potoku, potem mijamy ładne stawy, gdzie szlak ostro skręca i pnie się na wzgórze zamkowe. Idąc w górę napotykamy na tzw. Kamienne Morze, czyli rumowisko skalne o powierzchni ok. 0,3 ha. Powstało ono w rezultacie fizycznego wietrzenia neku bazaltowego w klimacie peryglacjalnym. 

Ogólnie całe wzgórze zamkowe tworzy bazaltowy nek o wymiarach 160 × 130 m, wyraźnie wyróżniający się w morfologii terenu. Na powierzchni neku bardzo dobrze widoczny jest tzw. cios słupowy w formie 5- i 6-bocznych kolumn, których szerokość wynosi 15-20 cm. Idąc dalej, już przy murach zamkowych odkrywamy następną ciekawostkę, tj. kamienny wodospad! Tzw. skalny wodospad Šomoška stanowi atrakcję geoturystyczną unikatową w skali europejskiej! Wodospad znajduje się w granicach Narodowego Rezerwatu Przyrody Šomoška (Národná prírodná  Šomoška) oraz transgranicznego (słowacko-węgierskiego) Geoparku Novohrad-Nógrád.

Skalny wodospad powstał ok. 4 mln lat temu (pliocen), w wyniku zastygnięcia lawy bazaltowej. Położony jest na wschodnim zboczu wzgórza zamkowego, idealne wykształcenie i charakterystyczne wygięcie stanowi unikat w skali europejskiej. Poszczególne kolumny mierzą 15–20 cm szerokości. Nachylone są pod kątem 60–80°, prostopadle do ówczesnej powierzchni chłodzenia. Cały wodospad ma ok. 9 m wysokości i 15 m szerokości. To prawdziwy cud natury! Powyżej jest już wejście na zamek i stoi kasa biletowa. Ruiny są znacznie rozleglejsze niż sąsiedniego Salgo- vara.

Położoną na bazaltowym wzgórzu warownię założył na przełomie XIII i XIV stulecia ród Kacsics. Jako prawdopodobną datę jej powstania uważa się rok 1291. Główny budulec zamku stanowiły połączone zaprawą fragmenty bazaltowych słupów, których w okolicy było pod dostatkiem. W tamtych czasach zamek stanowił integralną część rozległego łańcucha twierdz przygranicznych chroniących ówczesne Królestwo Węgierskie przed tureckimi najazdami. Odbudowane mamy tutaj baszty, podziemny tunel, a mury i dziedzińce są w dobrym stanie po renowacji. Na jednej z wież utworzono taras widokowy. Panorama na okoliczne góry i pobliski zamek Salgo-var wymiata. 

Cały ten region zachwycił mnie ogromnie i będę chciał tu powrócić, zwłaszcza, że w pobliżu na Słowacji stoi jeszcze jedna potężna budowla- zamek Filakovo. Po zwiedzaniu ruin zszedłem jeszcze do wsi Šomoško, gdzie pod zamkiem spotkać można stoiska z pamiątkami i regionalne knajpy. Znajduje się tam również małe muzeum Petofiego, węgierskiego poety z XIX w. Nieopodal postawiono pomnik męczenników z Aradu oraz piękną dzwonnicę. Odnajdziemy tam też wejście do jaskini pod zamkowym wzgórzem. Na odwiedzenie tego wszystkiego na spokojnie należy zarezerwować sobie kilka godzin.

Mnie gonił czas, z powodu dalekiego powrotu do domu, więc czasu starczyło jeszcze na wypicie kawy i tą samą trasą, którą przyszedłem wróciłem do samochodu. Chwila odpoczynku i musiałem wyruszyć w drogę. Wycieczka ta wydawała się podróżą w nieznane, na koniec słowackich ziem, a jakże była udana. Czasem jadąc na wyprawę, żeby zdobyć jakąś górę możemy odkryć tyle magicznych miejsc, dlatego zawsze warto wyruszyć przed siebie! Nigdy nie wiemy, jakie cuda ześle nam los! Zatem wierzmy w przeznaczenie i poznawajmy jakże cudny świat… Na koniec zapraszam jak zawsze do obejrzenia galerii zdjęć z wypadu. Z górskim pozdrowieniem

Marcogor

 

O autorze

marcogor

Bloger z Gorlic, górołaz opisujący swoje górskie wyprawy, zakochany w Tatrach, miłośnik górskich wędrówek i wszystkiego piękna natury. Góry to moja pasja i mój drugi dom.

1 komentarz

  1. Irena

    Bardzo ciekawych rzeczy dowiaduje się z twoich wędrówek. Chętnie oglądam twoje zdiecia z wypraw. Dużo przeszedłeś, dużo ciekawych miejsc widziałeś. Dzięki że mogę podróżowac wraz z tobą. Pozdrawiam

    Odpowiedz

Zostaw odpowiedź Irena Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

TURYSTYKA – GÓRY – PODRÓŻE – BLOG ISTNIEJE OD II.2012

POSTAW KAWĘ MARKOWI

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Pasma Górskie

Translate »