Na Baranie Rogi przez Dolinę Dziką
Wyprawa na Baranie Rogi, jeden ze szczytów Korony Tatr, była w planach od dawna. Po zdobyciu kilku „dzikich” szczytów tatrzańskich, jak Vysoka, Kończysta, czy Kieżmarski, co już opisywałem kiedyś, kolejnym wielkim, bo ponad 2500 metrów miały być właśnie dwuwierzchołkowe Baranie Rogi. Jak się okazało ta góra w tym sezonie letnim była bardzo topowa, wręcz oblegana przez turystów z Polski. Długo odkładany wypad wypalił wreszcie końcem tego sierpnia. Wybrałem jednak trudniejszy wariant, bo wejście przez Dolinę Dziką, a zejście do popularnej Terinki. Wszystko rozpoczęło się już o szóstej rano na parkingu Biała Woda, u wylotu Doliny Kieżmarskiej.
O dziwo aut było już sporo, w tym jedno z moich okolic. Spotkać ziomków w takim miejscu to fajna sprawa, ale ostatnio dość częsta okoliczność. Na szlaku ludzi jednak nie było za wiele i korzystając z rześkiego poranka szybko przemierzyliśmy długą i monotonną Dolinę Kieżmarską. Już przed ósmą byliśmy przy schronisku nad Zielonym Stawem Kieżmarskim. Widoki dobrze mi już znane z poprzednich wycieczek w to miejsce, jak zawsze urzekały swą grozą i pięknem. Kontrast ślicznego stawu z przytulną chatą i zawieszoną nad nimi niebotyczną Jastrzębią Turnią, a z drugiej strony groźnymi urwiskami największej w Tatrach ściany Małego Kieżmarskiego Szczytu robiło duże wrażenie.
Tu miała się zacząć konkretna wspinaczka na mój wymarzony cel. Początek nieprzewidywalnej przygody zapowiadał się ciekawie i pogodnie. Znad stawu dobrze było widać dalszy kierunek marszu. Korzystając, że niewiele osób było przy schronisku od razu ruszyliśmy do góry. Czekało nas 850 metrów podejścia tylko do Baraniej Przełęczy. Ze schroniska zobaczyć można kolejne piętro doliny, czyli pustą i niedostępną Dolinę Dziką. Najpierw należy obejść z lewej strony staw, a potem kierować się w stronę widocznej Dzikiej Siklawy, opadającej z tego progu nad nami. Zresztą w kosówce prowadzi wyraźna ścieżka, więc trudno się zgubić. Będąc już powyżej dochodzi się do wielkich want, gdzie jak się okazało taternicy rozbili swe obozowisko, wykorzystując naturalne koleby skalne. Korzystając ze sposobności zapytałem jakie warunki panują w górnych partiach Doliny Dzikiej, gdyż nieraz do późnego lata zalega w żlebie opadającym z przełęczy śnieg. Nie bojąc się już filanców, o których opowieści jak się okazało były mocne przesadzone zrobiłem przerwę na posiłek, przed czekającą już ostrą wspinaczką.
Doszliśmy do progu Doliny Dzikiej korzystając cały czas z widocznej ścieżki. W ten sposób dochodzimy do Dzikiej Wody, przekroczywszy potok wspinamy się dalej trawiasto – skalistą grzędą z prawej strony potoku, korzystając nieraz z łańcuchów i klamer. Osiągamy dość łatwo dolny brzeg Dolinki Dzikiej przy pomocy tych ubezpieczeń. Dalej dość wyraźna perć prowadzi jej dnem po piargach i skąpych trawkach, środkowy próg pokonując od lewej strony. W utrzymaniu dobrego kierunku marszu pomagają cały czas bardzo gęsto poustawiane kopczyki! Tak wyszliśmy na kolejne piętro, czyli zasłaną gruzami Baranią Kotlinkę. Teraz całkiem już łatwo po olbrzymich głazach do góry, do widocznego głębokiego żlebu, opadającego z Baraniej Przełęczy. Tutaj trzeba bacznie wypatrywać kopczyków. Jednak im wyżej, robi się trudniej, gdyż wchodzi się na usypujące się piargi, które czasami potrafią usunąć się z pod nóg.
Jesteśmy w końcu u stóp spadzistego, głębokiego i z obu stron obramowanego skałami żlebu. Podchodzimy nim kawałek, aż do miejsca, gdzie staje się bardziej stromy. Stąd idziemy w prawo, na łatwiej dostępne skały, gdzie często przy pomocy sztucznych ułatwień wspinamy się stromo coraz wyżej. Tu właśnie spotkamy łańcuchy o długości, aż 132 metrów, które znacznie ułatwiają nam wspinaczkę po kruchych skałach. Są tutaj także pomocne klamry i niesamowita drabinka, przypominająca trochę tę na Koziej Przełęczy. Ale uważać należy bardzo, w kilku miejscach ubezpieczeń brakuje, pozostały tylko kotwy po nich, o czym pisałem już u mnie. Zwłaszcza niższe osoby, o krótszym zasięgu kończyn mogą mieć problemy! Nam się udało bezpiecznie pokonać przeszkody i po łatwiejszej już końcówce wspinu dotarliśmy szczęśliwi na Baranią Przełęcz. Dodam tylko, że poza taternikami, którzy poszli na swoje upatrzone ścianki, nikt z tej strony nie zdecydował się na podejście.
Na przełęczy spotkaliśmy pierwszych turystów, którzy zdobywali szczyt z drugiej, łatwiejszej strony. Oczywiście Polaków nie brakowało. Z Baraniej Przełęczy droga na szczyt wydała mi się zdecydowanie łatwiejsza niż do tej pory. Kierujemy się w górę, na lewo od grani, tylko 15 metrów, a potem trawersujemy poziomo w lewo żebro, dostając się na dno dość głębokiego żlebu. Widoczny z daleka kopczyk znacznie ułatwia obranie dobrego kierunku marszu. Z tego żlebu dalej w lewo, przez kolejne żeberko do następnego żlebu, nim w górę przez kilka stopni skalnych. Następnie na trzecie już kolejne żeberko skalne, z którego wprost w górę na obszerny, zasłany gruzem taras szczytowy, tak charakterystyczny dla tego masywu. Tym rumowiskiem Baraniej Galerii podchodzimy jeszcze kawałek na główny wierzchołek Baranich Rogów o wysokości 2525 metrów.
I tak marzenia się spełniają – dziewiąty szczyt Wielkiej Korony Tatr, czyli szczytów powyżej 8000 stóp, których jest w sumie czternaście, podobnie jak w Himalajach ( tyle, że w metrach) został zdobyty. Na wierzchołku spotkałem całkiem sporo ludzi i żadnego przewodnika…Rozpoczęło się focenie i długi odpoczynek połączony z delektowaniem widokami. To bardzo dobry punkt widokowy, wspaniale prezentuje się stąd masyw Lodowego Szczytu, oba Durne Szczyty, Kieżmarskie z Widłami, Pośrednia Grań, czy Tatry Bielskie oraz pobliskie Czarny Szczyt, Kołowy i Jagnięcy. Słynne jest okno skalne na wierzchołku, gdzie wiele osób z grona znajomych górołazów w tym roku wcześniej pozowało. Ciekawa nazwa szczytu związana jest z jego kształtem – oglądanym od północnego zachodu, podobnym do baraniego łba z dwoma rogami.
Nasyciwszy swe oczy widokami i napełniwszy dusze radością zdobywcy rozpocząłem spokojne zejście. Wariantów tak naprawdę dojścia do Baraniej Przełęczy jest sporo, kilka równoległych dróg jest wykopczykowana, więc każdy schodzi jak mu wygodniej. Z przełęczy również doskonale widać Dolinę Pięciu Stawów Spiskich, gdzie mieliśmy schodzić, jak i Dolinę Kieżmarską z Zielonym Stawem. Z przełęczy spada w stronę Baraniego Ogrodu płytki żleb, którym schodzimy w dół po kruchych skałach i ruchomych piargach, albo nieraz wygodniej żeberkiem na prawo od niego. Zejście jest proste, ale należy uważać na zjeżdżające podłoże. Po prawej możemy zobaczyć najwyżej położony w Tatrach okresowy stawek – Barani Stawek (2207m). Wypatrzyłem tam olbrzymie stadko kozic, chyba ze czterdzieści sztuk, które potem przyszło się paść nad Pośredni Staw Spiski, czym ucieszyło rzesze turystów przy schronisku Teryego. Dalsza trasa po wydostaniu się ze żlebu to wąska ścieżyna trawersująca popod Spiskie Turnie, z piarżystej kotlinki po upłazach i piargach w stronę stawów. Później przecinamy łąkę i mijając Pośredni Staw jak nam wygodniej dochodzimy w pobliże schroniska.
Trochę strachu było bo tłum ludzi jak zawsze przy popularnej Terince, a szlak przecież do przejścia tylko z uprawnionym przewodnikiem, ale obyło się bez niechcianych spotkań. Teraz to już mogłem świętować zdobycie upragnionego szczytu i smakować zimne piwko, które było wyborne jak nigdy. Masa ludzi różnego pokroju, mnóstwo splątanych losów, celów, marzeń. I my, świeży zdobywcy kolejnego dwu i półtysięcznika. Radość była ogromna, zwłaszcza po bezpiecznym zejściu. Emocje opadły, można było ściągnąć buty i rozprostować obolałe nogi. Błękitne niebo, niebieska woda w stawach, słoneczko wciąż wysoko i dopiero co zdobyty szczyt przed oczami. To się nazywa pełnia szczęścia… a obok mnie równie radośni współtowarzysze wyprawy. Pozostało nam tylko spokojne zejście szlakiem przez przecudną, pełną wodospadów Dolinę Małej Zimnej Wody do Smokowca.
Droga powrotna uroczą i przepiękną doliną była powolna i pełna zadumania nad pięknem gór. Złota Siklawa na progu doliny, Chata Zamkowskiego jako miły przerywnik na posiłek, Olbrzymi Wodospad, Rainerowa Chata z muzeum tragarzy, i ciąg niezwykłych kaskad potoku Zimna Woda, a więc Wielki i Skośny Wodospad oraz Długi Wodospad. A potem Bilikowa Chata jako kolejny przystanek na odpoczynek i wreszcie Hrebienok, skąd już kilka minut do miasta. Tu się żegnamy z Tatrami, to już koniec naszej cudownej przygody, jakże udanej, mimo trudnego wyzwania, mimo olbrzymich przewyższeń, w sumie 1615 metrów różnicy poziomów! To był piękny dzień, jeden z tych, co się zapamiętuje na zawsze. A niedługo przede mną urlop, może skorzystam z oferty wakacji last minute?Z górskim pozdrowieniem…wasz
Marcogor
Super! Gratuluję 🙂
Gratuluję 🙂
Kiedy wchodziłeś na szczyt? Też planuję na niego wejść, nawet takim samym wariantem jak Ty, ale to już w przyszłym roku pewnie będzie 🙂
wchodziłem w niedzielę, 18 sierpnia
Pięknie opisujesz ,zdjęcia resztę pokazują ,to każdy chce zobaczyć to, co juz liznął w necie :)Pozdrawiam .
Piękna dróżka , klasyczne widoki i wielka satysfakcja pokonania …gratuluję
Również gratuluję zdobycia szczytu. 🙂 Zdjęcia pokazują, że ta trasa bardzo fajnie się prezentuje. Ciekawe czy kiedyś wreszcie zasili tatrzańską sieć szlaków turystycznych. Chyba Słowacy mieli już takie plany? Pozdrawiam.
tak, plany były już kilka lat temu ..i dal;ej nic! typowe podejście przeciwko turystom!
Szkoda, że tak to wygląda… ponoć były także plany stworzenia w tym roku via ferraty między Lodową Przełęczą a Czerwoną Ławką i też nic z tego nie wyszło.
zgadza sie niestety
Świetny blog i gratuluje bagażu doświadczeń 🙂
a tak wracając do tematu B.Rogów, planujemy grupką przez chatę Terry’ego (wydaje mi się łatwiejsza i szybsza opcja) tylko pytanie – jak sprawa z filancami? Na którejś stronie wyczytałem o niepisanym przyzwoleniu na atakowanie Baranich przez turystów.
Pozdrawiam
Tak, pozwolenie zapewne jest, bo turystów dużo, zwłaszcza od drugiej strony, my nie spotkaliśmy nikogo
Gratulacje przejścia i dzięki za… inspiracje 🙂 właśnie nad mapami szukałem takiego wyzwania 🙂
Witaj Marku!
Czytałam własnie Twój wpis-jest rewelacyjny 🙂 Co do uczucia jakie Ciebie opanowało po zdobyciu szczytu to powiem,Ci ze wiem jak to jest 🙂 W niedzielę 15.09.2019 r weszliśmy z mężem na Lodowy Szczyt i również bez przewodnika -radość jaka mnie opanowała po dotarciu do Terinki była niesamowita i również pilismy zimne piwo-pychota!!! i również zdjełam buty i wpartywałam się w okoliczne szczyty i toń stawu 🙂 To najwspanialsze uczucie jakiego kiedykolwiek doznałam -nawet po zrjsciu z gerlacha z przewodnikiem nie czułam aż takiej euforii :-). Szkoda,że ostatnio minelismy się na Czerwonej Ławce-miło by było poznać Ciebie osobiscie. Toz to dzieki Twojemu wpisowi wybrałam się ostatniej zimy na Kozi Wierch i przezyłam cudowne chwile 🙂 teraz czytałam z wypiekami na twarzy opis Twojego wekjścia na Baranie Rogi bo już nad Stawem w Terince wpatrywałam się w sznurtki ludzi ciągnących na szczyt. Chciałabym od Doliny Kieżmarskiej ale boję się tych problematycznych miejsc gdzie brakuje ułatwień bo ja własnie jestem niska (160cm) Dobrzeze przeczytałam Twój wpis to sie jeszcze zastanowię.Mnie duzo bardziej podoba się Dolina Kieżmarska ale z drugiej strony schodzić potem tamtedy to byłoby jeszcze pewnie trudniej a my podrózujemy samochodem wiec do autka trzeba wrócić.pozdrawiam serdecznie Beata