Na najwyższym szczycie Ukrainy, czyli jak zdobywałem Howerlę
Tego pamiętnego dnia plan miał być inny. Ale wyszła niespodziewanie wielka przygoda. Wspiąłem się na najwyższy szczyt pasma Czarnohory i całej Ukrainy. Pogoda od rana rozpieszczała jak podczas całego pobytu w Karpatach ukraińskich tego lata 2016 r. Przewodnik naszej wycieczki obrał sobie za cel bardzo ładne miejsca- Kocioł Gadżyny, niezwykłe formacje skalne w masywie Rebry, czy w końcu przecudne Jezioro Niesamowite. Wycieczka prowadziła jednak zbyt blisko Howerli, bym nie skorzystał z nadarzającej się okazji do jej zdobycia. Pomyślałem sobie rano, że teraz albo nigdy, warunki pogodowe mi sprzyjały, by podjąć długą wędrówkę. I moja decyzja to był strzał w dziesiątkę… ale po kolei.
Tego lipcowego dnia dojechaliśmy wraz z ekipą z PTTK Sanok do wsi Bystrzec, gdzie rozpoczęła się nasza wielogodzinna wyprawa. Początkowo prowadziła nas bita droga wzdłuż potoku Bystrzec, by skręcić w las, gdzie drogowskazem były gdzieniegdzie zielone znaczki. Wąska ścieżyna doprowadziła nas na Małą Połoninę Maryszewską. W jej górnej części znajduje się mogiła z krzyżem, podobno było tutaj kiedyś polskie schronisko, ale śladów już nie ma żadnych. Szlak wił się dalej pod górę i po wejściu w las doszliśmy do miejsca z olbrzymi głazem. To tzw. Zbójnicki Stół, a bok niego stoi duży drewniany krzyż. Idąc dalej obok bystrego, pełnego kaskad potoku wyszliśmy ostatecznie ponad las i naszym oczom ukazał się przepiękny polodowcowy Kocioł Gadżyny, a nad nim groźne zerwy Rebry, szczytu, który był celem naszej grupy. Ścieżka prowadziła łagodnie wśród bujnej roślinności, a ja notowałem to całe oszałamiające piękno w sercu i pamięci.
REBRA
Całą ekipą dotarliśmy nad mały stawek, gdzie przewodnik zarządził postój na odpoczynek. Tu ostatecznie postanowiłem opuścić grupę, by zrealizować swój nadrzędny cel i po mocnych rozmowach z przodownikiem oddaliłem się czym prędzej, by się nie rozmyślił. Podejście na główny grzbiet Czarnohory zrobiło się tu bardzo strome, ale w ekspresowym tempie pokonałem stromiznę, by nikt nie chciał mnie zawrócić! Cieszyłem oczy z coraz bliższej odległości niezwykłymi żebrami skalnymi na stokach Rebry, od których szczyt wziął swą nazwę. Tak osiągnąłem wierzchołek Szpyci o wysokości 1864 m. To kulminacja jednego z bocznych ramion Rebry. Stąd mogłem w pełni podziwiać megastyczne formacje skalne nagromadzone w tym rejonie. Zwłaszcza dwie krótkie skalisto-trawiaste granie Wielkie Kozły i Małe Kozły urzekły mnie, ale też Mały i Wielki Kocioł Gadżyny widziany z góry był cudny.
SZPYCI
W oddali majaczył Pop Iwan zdobyty dzień wcześniej, ale mój umysł zdominował już cel główny – Howerla, doskonale widoczna z tej lokalizacji. Mając świadomość odległości i czasu jaki miałem, by zdążyć do autokaru przed grupą ruszyłem ostro w kierunku swego marzenia. Czekała mnie teraz przyjemna wędrówka graniowa, ale z wieloma podejściami i zejściami, gdyż od Howerli dzieliło mnie jeszcze cztery inne szczyty. Różnica wzniesień nie była na szczęście jakaś duża, bo przełęcz Pod Rebrą, gdzie startowałem leży na 1930 m. Mój szybki spacer odbywał się w cudnych okolicznościach przyrody, towarzyszyły mi nie tylko wspaniałe panoramy, ale również kolorowe już trawy. Poczułem magię tych gór, olbrzymich przestrzeni jakie mnie otaczały, wielkich połonin jakie mijałem i zarazem euforię, która niosła mnie niczym na skrzydłach. Wiedziałem, że do Howerli miałem trzy godziny marszu, ale co to jest, gdy nasze długoletnie pragnienie jest na wyciągnięcie ręki?
JEZIORO NIESAMOWITE
Najpierw jednak łagodnym grzbietem zszedłem jeszcze niżej, na Przełęcz Turkulską, u stóp której leży jedno z najurokliwszych jeziorek w Karpatach – Jezioro Niesamowite. Sama trafna nazwa wskazuje na magię tego miejsca. Jak zawsze było oblegane przez turystów, darowałem sobie zatem zejście do niego, zadowalając się widokiem z przełęczy i dalszej części szlaku. Długie na niecałe 100 i szerokie na ok. 45 metrów jeziorko, od północy zamknięte jest wałem morenowym. Głębokość waha się od 1 do 1,5 metra. Zasilane jest niemal w całości poprzez opady. Nad jeziorkiem jest zakaz biwakowania, ale turysci go ignorują. Czekała mnie teraz chwila dość ostrego podejścia na Turkuł, szczyt mierzący 1933 m. Na wierzchołku wzniesiono dosyć spory kopczyk z kamieni, ktoś zbudował także kamienny schron, zapewne jako ochronę przed wiatrem. Na górze zachowały się też okopy z czasów I wojny św. Stąd czekało mnie przyjemne zejście przez Połoninę pod Dancerzem, by delikatnie wspiąć się po kilku minutach na szczyt Dancerz. Potem kolejne zejście nad malowniczym Kotłem Orendarskim i króciutkie podejście na Pożyżewską.
POŁONINA POŻYŻEWSKA
Od Dancerza Pożyżewska oddzielona jest przełęczą będącą najniższym obniżeniem grzbietu (ok. 1725 m) pomiędzy Howerlą, a Popem Iwanem. Na krótkim bocznym grzbiecie, odchodzącym od szczytu Pożyżewskiej w kierunku północno-wschodnim i zajętym przez połoninę, znajdują się budynki stacji meteorologicznej i botanicznej. Badania naukowe rozpoczęto tu w roku 1899! Odchodzi tu w bok szlak właśnie do tych budynków i sprowadzający do Zaroślaka. Ja trzymałem się nadal czerwonych znaków. Mój cel był coraz bliżej, ale dopiero po zdobyciu następnego szczytu, czyli Breskuła zobaczyłem go naprawdę z bliska. Stoi tutaj drewniany drogowskaz, albo pewniej stał, bo zimy tu pewnie srogie. Czekało mnie jeszcze jedno zejście na kolejną przełęcz i na koniec bardzo ostre podejście na dach Ukrainy!
HOWERLA
Słońce popołudniową porą paliło niemiłosiernie i zmęczony, ale bardzo szczęśliwy wspiąłem się powoli na wierzchołek Howerli. Rumuńska nazwa „hovirla” oznacza „trudne do przejścia”. To nie tylko najwyższy szczyt naszych wschodnich sąsiadów, lecz zarazem całości Beskidów, według podziału Jerzego Kondrackiego, znajdujący się w Beskidach Wschodnich. Jego stoki mają około 1100 metrów wysokości. Zbocza góry pokryte są lasami bukowymi i iglastymi, powyżej znajduje się piętro łąk subalpejskich. U wschodniego podnóża wypływa źródło Prutu. Teren Howerli znajduje się w obrębie Karpackiego Parku Narodowego. Howerla to częsty cel wycieczek turystycznych. Najpopularniejsza trasa prowadzi z tzw. turbazy w Zaroślaku, powstałej na miejscu istniejącego od 1881 polskiego schroniska na Zaroślaku. Ja też zastałem na wierzchołku tłumy, jak się okazało był to dzień obchodów niepodległości Ukrainy, stąd na szczycie zastałem około tysiąca osób.
Ludzie świętowali na różne sposoby, bardzo mi się podobały patriotyczne śpiewy w małych grupkach, ale niestety w tle powiewały złowrogie flagi UPA oraz OUN! Zrozumiałem, że nacjonalizm na Ukrainie odradza się nie na żarty… to byli w większości młodzi ludzie. Skupiłem się na oglądaniu okolicy, poniżej dobrze było widać słynną turbazę w Zaroślaku, gdzie miałem zejść. Do 1772 przez szczyt Howerli biegła granica między Koroną Królestwa Polskiego a Królestwem Węgier. Przed II wojną światową przez szczyt przechodziła południowa granica Rzeczypospolitej Polskiej, pierwotnie granica polsko-czechosłowacka (znak graniczny nr 1). Cały wierzchołek obwieszony był ukraińskimi flagami, stoi tam metalowy krzyż, duży obelisk i tablica poświęcona tzw. „konstytucji Ukrainy” oraz tryzub. Jest oczywiście słup z drogowskazami, bo to ważny węzeł szlaków. Spotkałem tu także sprzedawców pamiątek, medali za zdobycie szczytu, ale można było kupić też piwo, czy wodę, albo batoniki. Przy takich tłumach, jakie odwiedzają Howerlę interes musi być niezły.
CZARNOHORA
Z wierzchołka najwspanialszy widok mamy na pobliski Petros, ale też całą główną grań Czarnohory. Doskonale widać też pasmo Kostrzycy po drugiej stronie doliny Prutu, mój cel na następny dzień zwiedzania Karpat ukraińskich, ale o tym już wkrótce. Moje oczy w tamtej chwili zobaczyły jedną z najwspanialszych panoram w życiu – rozległej i pełnej niezwykłości. Spoglądając w kierunku północnym w oczy rzucało się kilkadziesiąt szczytów Gór Pokucko-Bukowińskich. Patrząc w kierunku zachodnim następne w kolejności były Góry Hryniawskie, później urzekał cały kilkunasto kilometrowy łańcuch Czarnohory. Następne w kolejności były Góry Czywczyńskie znajdujące się tuż przy granicy z Rumunią. W kierunku południowym odsłaniały się Góry Rodniańskie z najwyższym Pietrosem Rodniańskim mającym aż 2303 m. To nie koniec widoków rumuńskich Karpat. Dalej objawiały się Góry Marmaroskie, a za nimi majaczyły gdzieś pasma, o których nigdy w życiu nie słyszałem tj. góry: Cyblesz, Gutyj oraz Oasz. Powracając na Ukrainę, w kierunku wschodnim widoczny był cały Świdowiec, zaś zmierzając z powrotem do północy podziwiać mogłem rozległe Gorgany. Tak z grubsza to w skład tej panoramy wchodzi kilkaset szczytów, toteż bez dwóch zdań Howerla jest naprawdę wyjątkową górą. To wszystko dowiedziałem się od spotkanego nań polskiego turysty, który okazał się znawcą gór pogranicza rumuńsko -ukraińskiego.
ZAROŚLAK
Zatem jak słychać, że Karpaty są wielkie i rozległe, tak też słychać, że ich ukraińska część jest podobno dziewicza i odludna. Od tej reguły jest jednak jeden wyjątek. Nie byle jaki – najwyższy ukraiński wierzchołek będący niemalże symbolem narodowym. W przeciwieństwie do innych szczytów, na Howerlę każdego letniego dnia wchodzi nawet kilkaset osób. Gdy zaś najdzie weekend możemy mówić już o prawdziwym zatrzęsieniu turystów. Zatem zawsze napotkamy tam ludzi i zazwyczaj jest to mieszanka z całego świata. Po tych przeżyciach odpocząłem trochę i zacząłem zbiegać do Zaroślaka, by odszukać swój autokar, który miał tam dojechać po całą grupę. Znajduje się tam znana sportowa turbaza i hotel oraz pole biwakowe i punkt służby górskiej. Są też parkingi dla aut osobowych, a nawet główna uliczka ze sklepikami z pamiątkami, barami itp. Coś jak zakopiańskie Krupówki, tylko w mikro skali. Byłem zszokowany, że wyrosło tu tyle kramów i jadłodajni. W lesie którym schodziłem ze szczytu funkcjonuje nawet park linowy z tyrolką! Na Howerlę można dojść od wielu stron jednakże to Zaroślak jest zatem miejscem skupiającym turystów. Dlatego podobno ciężko tu o nocleg pod dachem.
W kierunku wierzchołka prowadzą dwa szlaki, jeden na wprost, drugi bardziej okrężną trasą, przez Małą Howerlę. Ja po odwiedzeniu wszystkich zakamarków i wypiciu zimnego piwa skupiłem się na dojściu drogą jezdną w dół w poszukiwaniu parkingu dla autokarów. Musiałem więc zrobić jeszcze kilka kilometrów bitą drogą, by odnaleźć parking pod Płajem, a na nim swój powrotny środek lokomocji. I mimo o wiele dłuższej trasy do przejścia byłem przed całą resztą wycieczki! Mogłem w cieniu wyciągnąć jeszcze nogi i odpocząć, bo wyrypa tego dnia dała mi się we znaki. Ale warto było, spełniłem swoje kolejne górskie marzenie. Poznałem już dużą część tego niesamowitego pasma i zrozumiałem, że nasze Bieszczady, którymi się przecież zachwycamy, są małą drobnostką wobec bezmiaru piękna i dzikości Czarnohory. Każdemu gorąco polecam odwiedzenie tych kiedyś polskich gór! Na koniec zapraszam do obejrzenia fotorelacji ze swej dalekiej eskapady. Z górskim pozdrowieniem
Marcogor
Poprostu pieknie!!!