Polowanie na krokusy na Polanie Chochołowskiej oraz wyjście na Grzesia i Rakonia
Ostatnia sobota marca pozostanie na długo w mej pamięci. Wtedy to zachęcony fotkami krokusów w necie postanowiłem sam udać się w Tatry, żeby nacieszyć oczy tym fioletowym kobiercem, a duszę napełnić zapachem gór…Zebrałem na wyjazd ekipę najliczniejszą od paru lat, bo zawsze to przyjemniej jest dzielić z kimś radość z obcowania z pięknem. Razem ze stałą ekipą z Gorlic pojechały również zapolować na krokusy nowe koleżanki z okolic Tarnowa. Wyjechaliśmy o 5.30 i już po 8 rano cała nasza wielka „banda” wkroczyła, a jakże, na teren Doliny Chochołowskiej. Od dawna wiadomo, że tam jest mekka, tj. główna wylęgarnia tych niezwykłych kwiatów. Gatunek ten, czyli szafran spiski, albo krokus spiski występuje w Karpatach Zachodnich, ale nie tylko w Tatrach. Można go zobaczyć także w Gorcach, Beskidzie Wyspowym, Małym, czy Żywieckim.
Po szybkim posiłku na parkingu żwawo ruszyliśmy przed siebie w towarzystwie wielu podobnych nam miłośników krokusów. Pogoda tego dnia była wymarzona, więc już z Siwej Polany mogliśmy cieszyć się ładnymi widokami. Dla kilku osób było to dziewicze spotkanie z zimowymi Tatrami, gdyż szczyty powyżej doliny były przykryte wciąż grubą warstwą mokrego śniegu. Mogłem zatem robić to co lubię najbardziej, czyli opowiadać im o moich ukochanych górach. Już przy wejściu na Siwą Polanę krokusów nie brakowało, ale prawdziwy wysyp był oczywiście na Polanie Chochołowskiej. Od początku ostre tempo marszu nadały dwie przedstawicielki nordic walking w naszym zespole. Dzięki Eli odbyłem pierwszą lekcję marszu z kijkami. W ogóle dziewczyny wniosły tyle radości, entuzjazmu w czasie całej wycieczki, ze był to jeden z najweselszych epizodów górskich w czasie 23 lat mego chodzenia po górach. Zwłaszcza Ania zaraziła swoją niekłamaną euforią całą ekipę. Dlatego mówię, każdy raz w górach jest inny, choćby się szło po raz setny tą samą trasą.
Zawsze inna może być pogoda, pora roku, dnia, czy towarzystwo i góry odbiera się jakby na nowo, a na pewno inaczej. W każdym razie czas mijał szybko na wesołych rozmowach i tak doszliśmy na Polanę Chochołowską. Po drodze, która była bardzo błotnista i rozjeżdżona przez auta spotykaliśmy ciężkie samochody, które wywoziły wiatrołomy. W ogóle, jak że to był dzień powszedni trwały prace pilarskie przy usuwaniu skutków grudniowej wichury w Tatrach. Krajobraz zniszczeń nadal jest przygnębiający. Mam nieodparte wrażenie, że ta dolina już nigdy nie będzie taka sama. Na samej polanie mnóstwo turystów podziwiało w różnych pozach łąkę pełną fioletowych kwiatków. My też musieliśmy zrobić swoje foteczki do albumu i podeszliśmy do Kaplicy św.Jana Chrzciciela, żeby odpocząć i się posilić. Schronisko było niedaleko, ale tutaj było przyjemniej.
Przy okazji mogłem zobaczyć w akcji wolontariusza z TPN-u, który udzielił słownej reprymendy turyście, który beztrosko spacerował sobie po krokusowej łące! Było nas dziewięcioro i wszyscy jednogłośnie zadecydowali, ze chcą iść wyżej, tj. na Grzesia, żeby poczuć tatrzańską zimę. Więc poszliśmy, najpierw po błocie, a wyżej już po śniegu, a razem z nami tłumy…W końcu doszliśmy, każdy swoim tempem na szczyt. Widoki jakie zobaczyliśmy były przednie, pogoda nas nadal rozpieszczała. A bielutka grań Długiego Upłazu zachęcała do dalszej wędrówki. Po dłuższym odpoczynku wszyscy zgodnie stwierdzili, że chcą kontynuować zimową przygodę. Tylko dla jednej z koleżanek wrażeń było już dość i postanowiła zejść do schroniska. Reszta dobrym tempem ruszyła przed siebie. Nasza grupa rozciągnęła się, a ja widząc, że warunki są bardzo dobre, następną zbiórkę zarządziłem na Rakoniu.
Doszliśmy wszyscy tam bez najmniejszych problemów, mimo braku raków. Ze szczytu rozpostarła się przed nami cudowna panorama Rohaczy i ostrej grani słowackich Tatr Zach., zwanej Orlą Percią Tatr Zach. Najpiękniej prezentował się jednak pobliski masyw Wołowca i leżący poniżej kocioł polodowcowy, do którego ze szczytu zjeżdżali narciarze. Jak się okazało odbywały się tu właśnie dziś zawody skitourowców. Potem na dole w schronisku spotkaliśmy ich z pucharami. Przed nami pozostała najtrudniejsza część eskapady, czyli zejście stromym, zaśnieżonym stokiem, poprzez mokry, obsuwający się śnieg do Doliny Wyżniej Chochołowskiej. Przez chwilę obserwowaliśmy jak idzie innym turystom i w końcu poszliśmy w ich ślady. Powolutku udało się bezpiecznie wszystkim zejść. Niektórzy zrobili to później, bo postanowili iść jeszcze na szczyt Wołowca. Najwytrwalsza trójka zdobyła zatem swój trzeci tego dnia szczyt. Ja w głównej grupie zeszedłem wcześniej, mając na uwadze górskie plany na kolejny dzień.
Koleżanka Ela wybrała szybszy wariant zejścia, tzw. dupozjazd, reszta szła klasycznie, ale furorę zrobiła Ania, która postanowiła w ramach dobrej zabawy przewracać się po każdych trzech krokach. I ona naprawdę nie robiła to specjalnie…Najlepsze było to, że ją to naprawdę cieszyło i jej entuzjastyczny nastrój udzielił się nam wszystkim. Bawiliśmy się więc doskonale, jak dzieci na śniegu, ale Ani nikt nie dorównał w jej przeżywaniu szczęścia. Ja stary wyga, mogłem znowu zobaczyć, taki pierwszy, czysty, spontaniczny zachwyt zetknięciem z górami po latach. I tak wybuchając co chwila śmiechem doszliśmy cali i zdrowi do schroniska PTTK na Polanie Chochołowskiej. Tutaj czekała na nas druga Ania oraz niespodziewanie helikopter, który brał udział w akcji ratunkowej w rejonie Starorobociańskiego Wierchu. W oczekiwaniu na resztę ekipy mieliśmy czas na popołudniową kawę z obowiązkową szarlotką i wylewanie wody z butów wesołej Ani. Stwierdziliśmy nawet, że nasza nowa koleżanka przeżyła w górach swój najdłuższy orgazm, bo jej ciągłej radości nie było końca. Ale o tym, że w górach można przeżywać rozkosz, z powodu samego przebywania w nich wiedziałem od dawna i pisałem na blogu nieraz. Sam w końcu tak mam, choć pewnie bardziej powściągliwie.
O godzinie 17, gdy ekipa była już w całości rozpoczęliśmy odwrót na parking, w międzyczasie obserwując następne manewry śmigłowca TOPR-u. Niektórzy wykorzystali możliwość zjazdu rowerem na Siwą Polanę, ale większość grzecznie doszła na nóżkach na parking, już po ciemku. Tak zakończyła się nasza szalona, górska wycieczka. Pozostanie niezapomniana na długo, a kiedyś zapewne obrośnie legendą. Jej ślad pozostanie tu na blogu jako jedno z najweselszych wspomnień z grupowych wypadów w góry. W ciągu 9 h marszu pokonaliśmy ponad 26 km, spalając przy tym 1704 kcal. To według aplikacji Endomondo Sports Tracker. Graficzny obraz drogi zobaczycie natomiast jak zawsze tu.
Na koniec zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z wypadu. Fotki są również autorstwa innych uczestników wycieczki. Mój aparat się zestarzał i wymaga chyba wymiany. Na szczęście znalazłem stronę http://www.cuponation.pl/. Ten portal oferuje zniżki w wielu znanych sklepach w Polsce. Ja znalazłem ofertę zniżkową dla siebie w sklepie ole ole!, warto szukać różnych promocji na tej stronce. Wszystkim dziękuję za niezwykłą atmosferę i wspólnie spędzony czas. Do następnego razu. Z górskim pozdrowieniem
Marcogor
Ładne krokusy, a te ośnieżona Tatry nadal wyglądają pieknie, mimo, że już nie zimowe 😉
Bardzo ładne zdjęcia i przyjemny opis, nawet czytelnikowi może udzielić się nieco ten entuzjastyczny nastrój 😛
Co do skutków halnego… Ciężko się przyzwyczaić do nowych „widoków” w pobliżu dolin, ale nie pozostaje nam chyba nic innego. Za kilkadziesiąt lat krajobraz znowu się zmieni, pojawi się młody las… Może wystarczy stanąć po innej stronie perspektywy i spróbować nie patrzyć na halny tylko jako na niszczycielską siłę zadającą śmierć drzewom, a coś naturalnego i nieodłącznego w przyrodzie, jak to mówią „taką wymianę pokoleń”. Pozdrawiam!
Zobaczyć fioletowy dywan na Polanie Chochołowskiej to moje marzenie! Widok obłędny, a kwiaty cudowne. Gratuluję udanej i wesołej wycieczki. Jak to się mówi … „w kupie zawsze raźniej”. 🙂
Przepiękne, zazdroszczę widoków i okazji do wypadu w Tatry!
Urokliwie. Miałam to szczęście oglądać te cudne szafrany w czasie wypadu na Grzesia w kwietniu 2006. Szkoda, że mam tak daleko.
Piekne zdjecia a fajny opis wyprawy,czuć w nim atmosfere i urok wyprawy i odwiedzonych miejsc,jakby samému sie bylo tam wśród Was.Zrobilo na mnie wraženie :-)!
to byla naprawde udana wyprawa 🙂 czekam juz na weekendzik majowy!
Fajną masz ekipę i to widzę niedaleko mnie mieszkacie (ja jestem z okolic Tuchowa i nie mam za bardo z kim jeździć w góry) można się kiedyś do Was podłączyć na jakąś wyprawę?
jak najbardziej można, zapraszam!
Czegos takiego szukalam! super strona. pozdrawiam