Trekking przez Forcelle Pape w grupie Pale di San Martino
Kolejnego dnia trekingu w Dolomitach powróciliśmy w malowniczą grupę skalną Pale di San Martino. Tym razem jednak trasa przebiegała jej obrzeżem z widokami na doliny Gares oraz Biois, gdyż większość czasu trawersowaliśmy grzbiet idąc raz nad Valle di Gares, a raz nad Valle de Biois. Niestety początkowo towarzyszyła nam mgła, więc nie mogliśmy podziwiać w pełni uroków krajobrazu. Po przejściu przez najwyższą tego dnia przełęcz otworzyła się nam pełna panorama na okoliczne szczyty. Wcześniej jednak udało się zaobserwować magiczną grę słońca i chmur i uchwycić mnóstwo tak zwanych momentów, gdy mogłem dostrzec wycinek majestatycznego piękna Dolomitów. Ale po kolei…
Autokar tym razem podwiózł nas do wsi Gares na końcu doliny o tej samej nazwie. Przy wejściu na szlak stoi tu restauracja Capanna Cima Comelle, niedaleko jest też parking, a obok urocze jeziorko Lago di Gares. Z tego miejsca jest dobry punkt wypadowy na spadający w pobliżu olbrzymi wodospad, który przyciąga głównie turystów. Kaskadę di Comelle widziałem jednak tylko z daleko, gdyż nasza droga prowadziła początkowo ostro pod gorę na przełęcz po drugiej stronie doliny, czyli Forcelle di Cesurette. Poniżej niej stoi górska bacówka, które w Alpach nazywają malgami. Malga Campigat była otwarta i jak się przekonałem może służyć też do wygodnego noclegu w górach. Są w niej prycze, palenisko, a nawet ujęcie wody. Bardzo miła miejscówka dla miłośników dzikich biwaków. Schroniliśmy się tutaj przed zimnem, gdyż mgła była wszechogarniająca.
Doczekaliśmy się w końcu, że przebiło się słońce i ruszyliśmy dalej. I tak miało zostać do wieczora, ciągła walka słońca z chmurami… Od tej pory wędrowaliśmy wygodnym szlakiem po trawiastym grzbiecie, gdzieniegdzie pokonując nieliczne skałki. Ścieżka przeważnie trawersowała niezbyt wybitne wierzchołki jakie mijaliśmy. Wyjątkiem był Monte Palalada, z którego mogłem dojrzeć jak ładnie położona wśród gór jest wioska Gares. Wędrowaliśmy również wśród stad owiec, które tutaj spędzały zapewne wszystkie ciepłe miesiące. Szliśmy raz w górę, raz w dół, by dojść do następnej ważniejszej przełęczy, Forcella di Caoz. Odtąd droga zrobiła się trudniejsza, a szlak prowadził wąską ścieżyną wśród traw tuż nad urwistymi zboczami doliny. Trzeba było bardzo uważać, gdyż mokre trawy groziły pośliźnięciem, co też się przytrafiło kilku osobom z grupy.
Ostatecznie wyszliśmy na szeroką, łąkową rówień, opadającą z kolejnej przełęczy, trawersując zbocza Monte Caoz. Na środku tej kotlinki, pośród falujących, wysokich traw znajdują się niestety, ale już ruiny bacówki – Malgi Pape. Stąd już łatwo dotarliśmy na wyniosłe siodełko w grani, zwane Forcella Pape, o wysokości 2284 m, co było kulminacją tego dnia. Panorama na dolinę u stóp, czyli Valle de Biois wraz z niebotycznymi szczytami nad nią oraz leżące gdzieś na jej końcu jezioro połyskujące w słońcu błękitną taflą wody, czyli Lago di Alleghe robiło piorunujące wrażenie. Widoki wynagrodziły nam przebywanie w wilgotnej mgle w godzinach dopołudniowych, ale jako, że mi było mało wspiąłem się jeszcze na pobliski wierzchołek Monte Prademur 2361 m, by pogłębić sobie spojrzenie na okolicę. Grupa została na przełęczy, więc mogłem w samotności przez kilka minut poczuć mistykę gór…
Po dłuższej sjeście czekało nas dość ostre zejście do kotliny po drugiej stronie. Tutaj pośród olbrzymich głazów szlak gdzieś się zagubił, ale odnalazł wraz ze ścieżką, która odchodziła w bok, wprost na miejscowego kolosa, tj. Cima Pape o Sanson. My jednak kontynuowaliśmy zejście coraz niżej, by poprzez poszczególne piętra doliny przybliżać się do celu. Minęliśmy kolejne ruiny bacówki, zwane Rudelfin Alto, a im szliśmy dalej, tym bliżej nas były olbrzymy górskie po drugiej stronie doliny. Trasa, którą szliśmy nazwano ładnie Via dei Pastori, czyli drogą pasterzy. Rzeczywiście po tej stronie trafiliśmy także na kilka bacówek, więc zapewne pasterstwo tamże musiało być dobrze rozwinięte.
O dziwo każdy zakątek tutaj miał swoją nazwę, więc co chwila spotykaliśmy drogowskaz z informacją, gdzie się znajdujemy. Tak dotarliśmy do cudownego, widokowego miejsca, z ławeczką z panoramą Dolomitów. Sesja fotograficzna była zatem tutaj obowiązkowa, ale nasza meta, czyli parking z autokarem była już nieodległa. Ktoś nawet wybudował sobie w tej czarującej scenerii domek letniskowy… Łatwo i przyjemnie zeszliśmy wśród uroczych polan do przysiółka Bogo na skraju lasu. Na łące, gdzie pasło się bydło dostrzegłem cały dywan fioletowych kwiatów, jakże podobnych do tatrzańskich krokusów…
Teraz czekała nas już mało lubiana część wycieczki, czyli zejście bitą drogą, a później asfaltem do miasteczka Cencenighe Agordino, genialnie położonego, jak większość w tym paśmie górskim, gdzie czekał nasz transport. Szlak, który prowadził skrótem oczywiście gdzieś zagubiliśmy przez notoryczne wiatrołomy… ale po tylu pozytywnych doznaniach dnia kto by się tym martwił! Kilka razy udało się ściąć zakręty i oszczędzić stopy. Miasto okazało się bardzo klimatyczne, co zobaczycie na fotkach w galerii. W oczekiwaniu na całą grupę trafiłem do świetnej knajpki, gdzie był czas na piwko i rozmowy o tym, jak dobrze nam w górach… Kolejny fragment Dolomitów został poznany, szkoda trochę, że pogoda była średnia, bo przeglądając obecnie zdjęcia w necie widzę, jak widokowa byłaby ta trasa. Ale to może zmotywuje mnie do powrotu w te strony… Na koniec zapraszam do obejrzenia fotorelacji z tego wrześniowego dnia i do czytania innych relacji z Dolomitów. Dziękuję wszystkim wesołym kompanom górskim ze szlaku. Fajny przewodnik po tych górach znajdziecie tutaj! Z górskim pozdrowieniem
Marcogor
Uwielbiam takie klimaty 🙂 Super, że mam już bilety do Włoch 🙂