Zima w Górach Grybowskich: na Chełmie i Jaworzu, czyli czas na górskie przemyślenia
Korzystając z dnia wolnego postanowiłem rozpocząć noworoczny sezon górski. Jako, że nie było chętnych wybrałem się sam w pobliskie Góry Grybowskie. Niewielkie szczyty Beskidu Niskiego, ale mające w sobie to coś. Moja wycieczka rozpoczęła się bardzo późno, więc przyspieszyłem ją podjeżdżając autem do dzielnicy Grybowa – Podchełmia, leżącej nad miastem, tuż pod masywem Chełmu. Góra ta jest widoczna z daleka, z każdej praktycznie strony z powodu swej wielkiej postury. Dobrze jest wejść na szczyt wyraźnie górujący nad otoczeniem. Już na zmrożonych polach Podchełmia było bardzo ładnie, zima pokazała swoje cudowne oblicze. Czasem wystarczy wyjść na spacer za miasto, żeby zobaczyć jej piękniejszą stronę. Oszronione drzewa, zmrożone trawy, błękit jasnego nieba na tle bieli śnieżnej krainy, która gdzieniegdzie ciągła się bez końca. Bezkresna biel zimy z dala od cywilizacji, szklący i migocący w słońcu śnieg daje poczucie zetknięcia z pięknem natury.
Chełm
Na polach śniegu było w niektórych miejscach mało, ale im wyżej w las, tym go przybywało, ale szło mi się świetnie po twardym, zmrożonym śniegu. Bezmierna cisza dookoła, uginające się pod śniegiem białe drzewa i tylko nieliczne ślady zwierzyny, głownie tropy lisów uświadamiały mi, że jednak nie jestem w tym lesie zupełnie sam. Wędrówka na szczyt nie trwała długo, na wierzchołku przywitał mnie niezmiennie krzyż, który miałem okazję widzieć już kilka lat temu w czasie pierwszego pobytu tutaj. Widoki z góry są ograniczone, tylko w stronę Jeleniej Góry, ale bardzo lubię spokój tego miejsca, gdzie nie spotkamy praktycznie turysty. Mnie trafiło się spotkanie z myśliwym, który trochę wystraszył mnie swoją fuzją. Jako, że czas nieubłaganie uciekał zszedłem na dół znowu niebieskim szlakiem do auta. Zwiedziłem jeszcze zabytkowy kościółek i miejsce martyrologii ziemi grybowskiej i zjechałem do Grybowa, miasta słynącego z pięknego, neogotyckiego kościoła z 77-metrową wieżą. Dalsza trasa zaprowadziła mnie do Kąclowej, sąsiedniej wioski, gdzie przebiegał zielony szlak na Jaworze.
Jaworze
Podjechałem autem do przysiółka Rodziakówka, skąd musiałem przetrawersować pobliskie wzgórze, zwane Modyniówką, żeby dojść do szlaku biegnącego już od Grybowa. Podejście na pobliski wierzchołek Jaworza wydawało się nie mieć końca. Idąc stromo przez las miałem już chwilę zwątpienia, czy kiedykolwiek dojdę na górę. Chciałem zdążyć przed zachodem słońca, więc szedłem szybko, każde wypłaszczenie niosło nadzieję, że to już tutaj, a tu ciągle pojawiało się kolejne wzniesienie. Monotonny las i sceneria nie zmieniająca się prawie wcale nużyła mnie i odbierała siły. Mam w sobie jednak ten nieodparty ciąg pod górę i nie poddałem się. Doszedłem w końcu do celu, którym była wieża widokowa na szczycie Jaworza. Niestety słońce już się chowało za wyższe wzniesienia Beskidu Sądeckiego. Szybko wyszedłem na wieżę, żeby porobić kilka fotek przed nastaniem ciemności . Gdy zobaczyłem w oddali ośnieżone szczyty Tatr mój wysiłek został nagrodzony. Będąc tu pierwszy raz nie miałem tyle szczęścia. A przecież panorama z wierzchołka dzięki wybudowanej wieży pozwala dojrzeć także szczyty Beskidu Sądeckiego, z oświetlonymi stokami Jaworzyny Krynickiej, Beskidu Niskiego z Lackową, Gorców, Magury Spiskiej, Pienin czy wysepki Beskidy Wyspowego. Oczywiście leżący najdalej łańcuch Tatr robi największe wrażenie na turyście.
Szybko zapadający zmrok zmusił mnie do odwrotu. Posiliłem się korzystając z ławeczek na polanie szczytowej, założyłem czołówkę i ruszyłem w dół. W nieprzeniknionym lesie ciemność była wszechogarniająca, tylko śnieg pod nogami był wyraźny, reszta majaczyła niewyraźnie tworząc nastrój grozy. Dobrze, że moje ślady, po których wracałem były dobrze widoczne, bo to one mnie prowadziły tak naprawdę na dół. Czułem się trochę nieswojo, ale nie bałem się, bo cóż mi mogło grozić w dzikim, beskidzkim lesie? W ciemnościach nocy wielkiego miasta, na jego peryferiach pewnie byłoby bardziej się czego bać. Tu obawiałem się tylko kontuzji na stromych odcinkach szlaku, na śliskim, zbitym śniegu. Bo wtedy mógłbym potrzebować pomocy, ale szedłem powoli, ostrożnie i bez pośpiechu doszedłem do auta, gdzie zakończyła się moja pierwsza tegoroczna wycieczka. O innych beskidzkich wędrówkach poczytacie tu.
Mój górski świat
Zimowe eskapady są bardzo inspirujące, pozwalają poznać lepsze oblicze zimy, nie to znane z walki ze śniegiem na drodze. Możemy blisko po obcować z naturą, czasami w zupełnej samotności i ciszy, a to pozwala naprawdę wypocząć psychicznie. Nie polecam jednak samotnych wycieczek, zwłaszcza w warunkach zimowych, ze względu na większe zagrożenie kontuzjami na śliskich nieraz szlakach, chyba że mamy przydatny sprzęt typu kijki i raki lub rakiety śnieżne. Ja byłem blisko domu i mogłem liczyć na pomoc bliskich, więc wiele nie ryzykowałem. Szło mi się miejscami ciężko, pewnie spowodowane to było świąteczno- noworocznym obżarstwem, ale jak zawsze nie zawiódł mnie ciąg do gór.
Jakoś tak dziwnie mam, że wolę chodzić pod górę i to sprawia mi dużą frajdę. Jak już zdobędę jakiś szczyt to już jest pełnia szczęścia, dlatego zawsze gdzie bym nie był to rozglądam się za najwyższym wzniesieniem. Bo mnie ciągnie w góry, tam jest moje miejsce, moja kraina szczęścia, idąc pod górę wypoczywam, wbrew temu co czują mięśnie, stawy i stopy. Wędrowanie i zdobywanie to największa radość, taki dziwny jest ten mój własny świat i górskie życie Marcogora, czyli Marka z gór…I niech tak zostanie, bo większego szczęścia niż to co dają góry już nie znajdę! Tak wyglądają marzenia czterdziestolatka, nie wygórowane, za to możliwe do spełnienia, bo szczęście trzeba szukać blisko, najlepiej w sobie i robić to co nam je daje. Przeżyłem już trochę w życiu, latek przybywa, na szczęście odnalazłem swoją drogę w życiu i jej się trzymam. Wystarczy robić to co lubimy, kochamy i będziemy szczęśliwi, prosta prawda, więc stosujmy ją w życiu, a będzie dobrze. Więc oby do przodu i co najważniejsze pod górę…następną i kolejną. Po zdobyciu jednej wyznaczajmy sobie nowy cel, niekoniecznie najwyższy i będziemy mieli po co żyć. Bo przecież trzeba zdobyć kolejną górę i znowu poczuć smak zwycięstwa i siły, która pozwala przetrwać trudne chwile, nie tylko te na szlaku. Tak prosty jest ten stworzony przeze mnie górski świat. Zapraszam do niego każdego. I jak zawsze na koniec zachęcam do obejrzenia fotorelacji. Z górskim pozdrowieniem
Marcogor
Witam,
Lubię czytać twoje relacje:) Inspirują mnie:) Gratuluję pasji i wytrwałości, oby tak dalej.