Wielki Chocz tym razem w jesiennych barwach
Góry Choczańskie to takie niewielkie pasmo górskie na Słowacji, ale na tej małej przestrzeni kryje się tyle różnorakich cudów natury, że zaliczam je do ulubionych gór Słowacji i odwiedzam bardzo często. Największym darem pasma jest najwyższy szczyt – Wielki Chocz, według mnie najbardziej widokowa góra tego górzystego przecież kraju. Ale jeśli z jednego miejsca widać Tatry, Niżne Tatry, Małą Fatrę, Wielką Fatrę, Beskidy i samo pasmo Gór Choczańskich to jest już coś…
Góry Choczańskie (słow. Chočské vrchy) to grupa górska należąca do Łańcucha Tatrzańskiego. Ma formę pasma rozciągniętego ze wschodu na zachód na długości ok. 18 km, przy szerokości od 4 do 8 km. Góry te mają charakter szeregu odrębnych masywów, z najwyższą grupą Wielkiego Chocza, która ma tyle do zaoferowania turystom, że mnie przyciągnęła już czwarty raz. Za każdym razem odwiedzałem go o innej porze roku i naprawdę ciężko mi rozstrzygnąć kiedy prezentuje się najkorzystniej. Zapewne wszystko zależy od okoliczności przyrody i pogody w danym dniu.
Grupa Wielkiego Chocza tworzy zwarty masyw, zbudowany głównie z dolomitów i wapieni. Roślinność ma charakter wysokogórski, zaznacza się wyraźnie piętrowość roślinna – w dolnych piętrach przeważa buk i świerk (piętra reglowego), powyżej 1300 m rozpoczyna się piętro kosodrzewiny i hal z bogatą florą o charakterze alpejskim. We florze gór występuje wiele gatunków storczykowatych oraz innych gatunków, podlegających ochronie. Najcenniejsze fragmenty tych gór objęto więc ochroną rezerwatową. Grupa ta ma postać wielkiego rozrogu górskiego, w którym liczne ramiona rozchodzą się we wszystkich kierunkach od centralnie położonego Wielkiego Chocza.
Tzw. płaszczowina choczańska wytworzyła szereg interesujących form skalnych w postaci urwistych ścian, progów skalnych, grzebieni skalnych i samotnych turni, z których najbardziej okazałe zobaczymy nie tylko w partiach szczytowych Wielkiego i Małego Chocza, ale również w niższych położeniach. Ta góra naprawdę wygląda cudnie, nie tylko z daleka, ale przy bliższym poznaniu zyskuje jeszcze więcej. Spotkamy tu strome podejścia, kwieciste polany, dzikie jary, a nawet łańcuchy.
Jak pisałem stoki są tu strome, często skaliste, rozwinęła się na nich bogata rzeźba z licznymi ścianami skalnymi, turniami, głęboko wciętymi dolinkami, jaskiniami, osuwiskami i gołoborzami. Na niedostępnych turniach i półkach skalnych ujrzymy reliktowe sosny. Wielki Chocz ma kształt pochylonej piramidy. Wznosi się około 900 m ponad okoliczne doliny. Dlatego nic nie ogranicza z niego widoków, panoramy z niego są chyba jednymi z najlepszych jakie widziałem. Z wierzchołka roztacza się widok na większość gór Słowacji. Jak świadczą zbiory muzealne, znajdujące się w Muzeum Tatrzańskim w Zakopanem, w lipcu 1878 r. na Choczu był również Tytus Chałubiński, odkrywca Tatr dla turystyki.
Wycieczkę tym razem rozpocząłem ze swoją grupą, której chciałem w większości pokazać po raz pierwszy piękno tej góry w miejscowości Łączki ( słow.Lúčky ). Wybrałem dlatego tą lokalizację, ponieważ znajduje się tam najwspanialszy wodospad mający swoje lokum w centrum miasteczka. W jesiennej scenerii jeszcze go nie widziałem, więc postanowiłem to zmienić. Wodospad Luczański (słow. Lúčanský vodopád), bo o nim mowa znajduje się na potoku Teplianka. Tworzy go kilka kaskad o wysokości 12 m, spadających ze skraju trawertynowego tarasu do położonych niżej jeziorek; od 1974 r. objęty ochroną jako pomnik przyrody. Leży naprawdę w sercu miasta w parku miejskim, więc łatwo go znajdziecie, jadać główną szosą w górę miasteczka. Nieopodal znajdują się kolejne ciekawe obiekty, a mianowicie Luczańskie Trawertyny (słow. Lúčanské travertíny), tj. trawertynowe ścianki i skałki zwane Zápoly i Skaličky, wytworzone działalnością wód mineralnych z jakich słyną Łączki.
Jadąc w górę miasta mijamy właśnie jedno z najstarszych uzdrowisk na Słowacji, czyli Lucky-Kupele. W uzdrowisku leczy się choroby kobiece już od połowy XVIII w. Zaczyna się tu czerwony szlak na Chocza, ale warto podjechać jeszcze kilka kilometrów asfaltem w górę, do małej polanki w Dolinie Jastrzębiej, gdzie szlak skręca w drogę leśną, a miejsca jest dosyć na pozostawienie nawet kilku aut. Oszczędzimy w ten sposób nogi na strome podejścia, które czekają wkrótce w ilości prawie 1000 m przewyższenia. Początkowo droga jest przyjemna, choć błotnista, a potem ścieżka prowadzi dzikim jarem, w którym błota jeszcze więcej o tej porze roku. Najgorsze jak się okazało było dopiero przed nami…
Po wyjściu na boczny grzbiet masywu napotkaliśmy pobojowisko drzew, pnączy i gałęzi, po niedawnym chyba huraganie. Przejście przez wiatrołomy nie było łatwe, ale turyści przed nami wydeptali nowe obejścia, które prowadziły nas zamiast brakujących znaczków na drzewach. W chwili obecnej odradzam jednak wędrówkę tym szlakiem do czasu udrożnienia trasy. Idąc w górę ścieżka jest w kilku miejscach oberwana, a powalone drzewa, czy wyrwy w ziemi, raz po raz utrudniają przejście. Mimo takich trudności wszyscy w naszej grupie byli dzielni i dali radę w wyśmienity sposób.
Pierwszy przystanek był na polanie przy wiacie turystycznej, gdzie można nawet awaryjnie przenocować na pięterku. Później po pokonaniu widokowej łąki i długim trawersie pod skałami Małego Chocza doszliśmy pokonując najstromszy odcinek trasy na przełęcz Wrótka (sedlo Vráca), która oddziela Małego Chocza od Wielkiego. Finiszowe podejście widokową skalistą granią to już czysta przyjemność i tak po niecałych trzech godzinach osiągnęliśmy wierzchołek Wielkiego Chocza. Potem to już tylko było podziwianie, oglądanie panoram i radość ze zdobycia tego wymagającego szczytu. Jest tu szczytowa księga wpisów i metalowa okrągła tablica objaśniająca widoki na wszystkie strony świata. Warto tutaj być choć raz, żeby zobaczyć te cuda. Choć tego dnia chmury ograniczały dalekie widoki i tak było pięknie. Mieliśmy tu czekać na zachód słońca, ale zniszczony, ryzykowny, bo także mokry i śliski szlak odwiódł nas od tego pomysłu.
Po delektacji tym miejscem i widokami, a także wspaniałym towarzystwem, bo było nas na tym grupowym wypadzie, aż dwanaście osób z GGG rozpoczęliśmy zejście tym samym szlakiem do samochodów. Śmiechu w tak doborowym towarzystwie było mnóstwo, ale bez większych przygód udało się nam zejść, bez uszczerbku na zdrowiu, jeszcze przed zupełnym zmrokiem na parking, gdzie zakończyła się ta genialna wycieczka. Dziękuję wszystkim za wspólną super wyprawę i zapraszam na koniec do obejrzenia galerii zdjęć autorstwa naszej utalentowanej pani fotograf Natalii, która ponownie dołączyła do nas. Warto było jechać tyle kilometrów dla tylu emocjonujących doznań. A dodam tylko, że pierwszym przystankiem na naszej drodze była wizyta na plaży Liptowskiego Morza o poranku. Boskie widoki tego dnia wróżyły już panoramy na Tatry, jakie mieliśmy z przełęczy Vabec po drodze tutaj. O wcześniejszych mych odwiedzinach na Wielkim Choczu przeczytacie tutaj, lub tu. Wszystkie pory roku na Wielkim Choczu zaliczone! Z górskim pozdrowieniem
Marcogor
Twój blog sprawia, że aż chce się wyjechać w miłą podróż. Jestem pod wrażeniem. Zapraszam także do siebie http://30kolorowanek.pl
Cudowne widoczki
Przepiękne pejzaże. Uwielbiam góry, szczególnie jesienią.
Przepiękny blog, robisz doskonałe zdjęcia! Sama mieszkam niedaleko gór, ale jakoś nie ma czasu je niestety podziwiać