Pasmo to charakteryzuje się bardzo dużym zróżnicowaniem budowy geologicznej. Występują na tych terenach między innymi skały wapienne, flisz karpacki, dolomity, jak również skały wulkaniczne. Najbardziej charakterystycznym piętrem roślinności są zarośla gęstej i trudnej do przebycia kosodrzewiny. W rejonie przełęczy Prislop znajduje się obszar objęty ścisłą ochrona rezerwatową, ze względu na ostoję głuszca. Ciekawostką turystyczną jest kolejka wąskotorowa „Mocaniţa”, biegnąca doliną Wazeru, która została zbudowana w latach 1927 – 34, a następnie rozbudowana w 1954 roku. Godne polecenia są również liczne cerkwie znajdujące się np.: w Poienile de Sub Munte i Borşie.
Ze względu na położenie, Góry Marmaroskie mają bardzo bogatą historię. Niegdyś było to pasmo graniczne dla Rzeczypospolitej, Węgier i Mołdawii (rejon szczytu Hnitessa – 1759 m n.p.m.), a po licznych zawirowaniach politycznych i przesunięciach terytorialnych, w okresie międzywojennym schodziły się w obrębie szczytu Stog (1643 m n.p.m.) granice Polski, Czechosłowacji i Rumunii. Tereny te były również sceną walk Legionów Polskich na przełomie lat 1914/15, w trakcie których wojska polskie zostały uformowane w Drugą Brygadę.
Nasza eskapada rozpoczęła się w dzielnicy znanego uzdrowiska Borsy, gdzie mieliśmy zakwaterowanie – Baia Borsie. Tam dowiózł nas autokar i przesiedliśmy się do dwóch gruzawików, czyli terenowych ciężarówek, które leśnymi serpentynami wywiozły nas ponad las. Jest tam baza przy dawnym kamieniołomie i sztolniach na zboczach Toroiagi, gdyż dawniej wydobywano tu kruszec. Początkowo jechaliśmy wzdłuż potoku Tasla, by wspinać się coraz wyżej. Jazda była bardzo emocjonująca na stojąco, musieliśmy się trzymać mocno, by nie spaść i uważać na konary nad głowami. Kierowca też dokonywał cudów, by nie stanąć w leśnym błotku, albo koleinach większych niż koła. Jazda tym bardziej była trudniejsza, że od rana siąpił deszcz. Ale udało się i dzięki temu zaoszczędziliśmy około dziesięciu kilometrów marszu w mokrym lesie. Byliśmy w okolicach przełęczy Cataramei.
O dziwo na przełęczy na bocznym grzbiecie, gdzie nas wysadzono przebijały się nieśmiało widoki, ale tylko na dolinę, bo w górze utrzymywała się nieprzyjemna mgła. Stało tam kilka mocno podgryzionych przez czas szop pasterskich i nic więcej nie mogę dodać, bo nawet to miejsce nie ma nazwy na mapie… Pożegnawszy przyjaznych Rumunów ruszyliśmy łagodną, szeroką granią, poprzez łąki, hale i gdzieniegdzie las w stronę naszego celu, a prowadził nas czerwono znakowany szlak. Po drodze mijaliśmy następne szopy oraz jedną murowaną, zapewne oborę, gdyż wypasano tutaj bydło, owce oraz konie. Te ostatnie spotkaliśmy już przy zejściu, każdy kto widział konia w biegu z rozwianą grzywą na górskim pastwisku wie, co to za wspaniały widok!
Klucząc we mgle doszliśmy w końcu na głębokie wcięcie grzbietu, gdzie stoi solidny i dość pokaźny schron, mogący pomieścić naprawdę dużą grupę turystów. Nazywa się Refugiul Montan Lucaciasa i jest położony na wysokości 1635 m. Stąd już bardzo blisko na szczyt, jak się okazało dochodzi tu także krótszy szlak z Borsy, schodzący zarazem w sąsiednią dolinę na północy. Po przerwie na drugie śniadanie rozpoczęliśmy ostatnie podejście wśród kosówek na wierzchołek Toroiagi. Trasa wiedzie lewą stroną potężnego masywu stopniowo pnąc się do góry i wyprowadzając pośród skałek na ostrze grani. Potem to już tylko przyjemny spacer wąską ścieżyną długim grzbietem szczytowym na słabo wybitną kulminację. Ten widokowy szczyt ozdobiony jest tabliczką z oznaczeniem Varful Toroiaga 1930 m. Panorama urzeka swą rozległością, ale na pierwszym planie oczywiście są potężne góry nad Borsą, czyli Alpy Rodniańskie. Również przygraniczne masywy Marmaroszy było doskonale widać z racji tego, że w między czasie zrobiła się pogoda lukier… oraz inne pasma rumuńskich Karpat.
Mogłem podziwiać nie tylko Borsę wraz z przysiółkami, ale także naszą poranną drogę, wijącą się serpentynami na przełęcz oraz poorane sztolniami zbocze Toroiagi. Tylko Pietrosul chował się w woalce z chmur. Po długiej sesji fotograficznej rozpoczęliśmy zejście. Zawróciliśmy kawałek, by schodzić boczną granią prowadzącą wprost do centrum Borsy. Trochę było w tym wolnoamerykanki, gdyż każdy schodził ukwieconymi trawkami jak mu było wygodniej. Przy podejściu na wierzchołek napotkałem kwitnące różaneczniki, a podczas zejścia natrafiłem na krokusy! Możecie odnaleźć je na zdjęciach i już zachęcam do obejrzenia całej galerii z kwiatami, halami, stadami bydła i rzec jasna okolicznymi górami.
W końcu napotkaliśmy wyraźną ścieżkę, którą zgubiliśmy gdzieś na początku zapatrzeni w cuda natury i już wygodną trasą obniżaliśmy się pośród pastwisk i wysoko usytuowanych przysiółków cywilizacji w dół. Tak doszliśmy do kamienistej drogi i ona prowadziła nas do miasteczka. Nikt się nie spieszył, bo przyroda wciąż zachwycała. W ten sposób mogłem zwiedzić Borsę na pieszo, zatrzymując się na dłużej przy sławnej cerkwi. Miasto leży w dolinie Vișeu, u podnóża Karpat Marmaroskich i Gór Rodniańskich. W mieście jest uzdrowisko, a także ośrodek sportów zimowych, łączna długość tras narciarstwa alpejskiego wynosi blisko 6 km. Nasza wycieczka, choć dzień zaczął się deszczowo i niezbyt optymistycznie zakończyła się pełnym sukcesem. Cała grupa zdobyła zaplanowany szczyt, a walory turystyczne Gór Marmaroskich ukazały nam swe piękno w całej krasie. To był zarazem koniec tegorocznej trzydniówki w Rumunii.
Jak zawsze ten kraj zachwycił dzikością gór, surowością krajobrazów i życzliwością mieszkańców. I ten magiczny klimat gór jak za dawnych lat, jeszcze nie skażonych do końca postępem i tłumami turystów. Polecam każdemu odwiedziny górskich krain tamże i sielskich rumuńskich pejzaży, które przenoszą we wspomnienia beztroskiego dzieciństwa. Na koniec zachęcam do czytania innych opowieści z Karpat rumuńskich i do zobaczenia pełnej fotorelacji z tej eskapady. Zapewniam, że jest co oglądać, bo przyroda tego czerwcowego dnia była bardzo fotogeniczna. Wkrótce zabiorę Was na drugą stronę granicy, a dziś składam jeszcze życzenia Wspaniałych Świąt Bożego Narodzenia. Z górskim pozdrowieniem
Marcogor