W Górach Lewockich – na Čiernej Horze, czyli oswajanie dawnego poligonu
Od dawna ciekawiły mnie Góry Lewockie. Pasmo górskie położone w sumie dość blisko mego domu, a dzikie i mało znane. Po pierwszym zetknięciu z tymi górami co opisałem tutaj przyszła pora na kolejne. Jedyną rzeczą, która odstraszała był fakt, że do 2005 r istniał tam poligon wojskowy i dlatego na różnych forach szukałem informacji, czy jest już tam bezpiecznie i wstęp nie jest w jakiś sposób ograniczony. I wszystkie te przeszkody zostały usunięte, a góry dostępne do zwiedzania. Pozostał tylko problem, że nadal bardzo niewiele tam jest szlaków turystycznych i zero infrastruktury, ale dla wielu turystów to raczej zaleta. Mało w końcu jest w Europie zakątków, gdzie jest naprawdę dziko i nie ma tłumów.
A w Górach Lewockich tak właśnie jest. Wystarczy dobra mapa i kompas, żeby powędrować, jak nas nogi poniosą. To nie jest trudne, bo wojsko zostawiło tam mnóstwo kilometrów bitych dróg w dobrym stanie, więc nie trzeba przedzierać się wcale przez chaszcze. Na szczyty także prowadzą wydeptane ścieżki, wychodzące z tych dróg. Bardzo pomocne w wędrówce i orientacji sa także ścieżki rowerowe, a tych jest już bardzo dużo. Zwłaszcza opisy i plany tych tras się przydają w terenie najbardziej. Przed odwiedzeniem tego pasma polecam zatem zakup słowackiej mapy rowerowej tego regionu, bo zawiera najświeższe informacje.
Góry te leżą w Obniżeniu Liptowsko-Spiskim, w historycznym regionie Spisz. Góry Lewockie tworzy centralny masyw z wybiegającymi z niego promieniście krótkimi ramionami, rozdzielonymi głęboko wciętymi dolinami. Historia poligonu wojskowego na tych terenach sięga lat 50. XX w. Z dniem 31 grudnia 2005 r. poligon został oficjalnie zamknięty. Od 1 stycznia 2011 r. rozpoczął się proces przejmowania jego terenów przez władze cywilne i dawnych właścicieli. Otwarło to drogę do rozwoju turystyki w tym rejonie. Najwyższym szczytem całego pasma jest Čierna Hora o wysokości 1289 m. I ona była moim celem w czasie tej wycieczki, jako brakujące ogniwo do Korony Gór Słowacji, którą chce zdobyć jako kolejną po KGP.
W tym celu dojechałem do wsi Ihlany, leżącej niedaleko drogi Stara Lubowla – Kieżmarok. To ostatnia wieś przed masywem tych gór. Jak zauważyłem wszystkie wsie jakie mijałem zamieszkane są w dużym procencie przez Cyganów, więc trzeba być czujnym, choć wyglądają oni na dobrze zasymilowanych z lokalnymi społecznościami. Ihlany to dość ładna, schludna wioska z dwoma kościołami, wychodzą z niej dwie cyklotrasy i właśnie je chciałem wykorzystać jako główną oś mojej wędrówki, w celu zrobienia pętli od auta i z powrotem. Dojechałem samochodem do Majerki, przysiółka Ihlan, gdzie kończy się droga. Tam, obok wielkiej farmy owiec można bez obaw zostawić spokojnie auto.
Wróciłem jednak do centrum wsi, wybierając najpierw żółtą trasę rowerową, która doprowadziła mnie bitą drogą, aż na przełęcz Toćna. Już po kilku minutach marszu i wyjścia ponad wieś zobaczyłem po raz pierwszy Tatry. Panorama tych gór miała mi towarzyszyć przez resztę dnia, z racji bardzo bliskiej odległości od Gór Lewockich. Pogoda była niezbyt sprzyjająca dalekim obserwacjom, ale gniazdo Łomnicy i Tatry Bielskie można było rozpoznać bez problemu. Na przełęczy rozchodzą się szerokie drogi na wszystkie strony świata. Na szczęście pojawił się tu czerwony szlak turystyczny, który prowadził w okolice Podolińca, w dolinę Popradu. Jako, że okrążał on Čierną Horę wszedłem na niego, żeby podejść jak najbliżej najwyższego szczytu pasma.
Gdy już dostałem się w pobliże wierzchołka, zboczyłem z wygodnej ścieżki i na skróty, na dziko, przedzierając się przez wysokie trawy dotarłem na szczyt. Cały masyw Čiernej Hory miał już cudne jesienne barwy, a wszechobecne trawy falowały na wietrze. Góry te są naprawdcę urokliwe, co zobaczycie na fotkach w galerii z wyprawy. Na środku masywu odnalazłem drewniany słupek, oznaczający zapewne wierzchołek, ale ponieważ wyraźnie było widać, że zachodnia część masywu jest wyższa poszedłem i tam, aby zdobyć najwyższy punkt góry. Na wyraźnie wydeptanej przez turystów ścieżce w pewnym momencie pokazała sie wielka żmija, co podwoiło moją czujność, bo wysokie trawy i nagrzane nieliczne skałki przyciągały te gady. Odnalezienie punktu triangulacyjnego utwierdziło mnie w przekonaniu, że Čierna Hora została zdobyta, jako kolejny już szczyt z KGS. Tym samym połowa kulminacji słowackich gór już jest za mną.
Długo zachwycałem się pięknem tych gór, by w końcu ruszyć dalej, tym razem na wschód i przez kulminację Szerokiego Wierchu dojść do siodła w głównym grzbiecie, gdzie powinien się pojawić z powrotem czerwony szlak. Na złość jednak nie pojawił się, więc intuicyjnie obrałem kierunek skąd przyszedłem, aby pomału zawracać w stronę parkingu. Przeróżnych wariantów dróg i ścieżek jest tam mnóstwo, więc trzeba cały czas trzymac rękę na pulsie. Jak sie okazało ta trasa była łatwiejszym sposobem zdobycia Čiernej Hory, bez potrzeby wspinania się po stromym, trawiastym stoku. Jedną z dróg wyjechało tutaj nawet terenowe auto, co mnie wcale nie ucieszyło, choć Słowak ze Starej Lubowli świetnie mówił po polsku. Schodząc w dół znowu mijałem myśliwskie ambony oraz paśniki dla zwierząt. Na jednej z polan stał nawet drewniany stół z fotelem, żywcem jakby od producenta http://kdcmeble.com/pl/fotele/, zachęcający do odpoczynku i zrobienia sobie przerwy obiadowej.
Po ponownym dojściu do przełęczy Toćna, nie mając ochoty na powrót tą samą trasą, poszedłem dalej granią, wzdłuż czerwonego szlaku, który pokrywał się z niebieską cyklotrasą. Ominąłem szczyt Derežovej, z bólem serca nie zdobywając go, bo dzień się pomału kończył. W planie było zejście zielonym szlakiem rowerowym, prowadzącym według mapy do znanej mi farmy owiec, ale ponieważ bardzo długo nie pojawiał się, jako oczekiwane odbicie z głównego grzbietu górskiego na Ihlany, to postanowiłem zejść do znanej mi wsi napotkaną drogą leśną, żeby skrócić sobie trasę. Prowadziła ona cały czas na zachód, czyli tam gdzie trzeba, ale jak się okazało był to dobry kawałek drogi do przejścia. Wogóle odległości w tych górach są wielkie, z racji tego, że doliny wijące się pośród górskich grzbietów są bardzo długie. Dobrze zobrazuje to mapka z Endomondo -https://www.endomondo.com/users/16850878/workouts/latest , która ukazuje, że przeszedłem w czasie 8,5 h wedrówki ponad 31,5 km.
W końcu zszedłem do Doliny Kamiennej, gdzie na rozdrożu miałem poważny dylemat, co do dalszego kierunku mego spaceru. Tę właściwą wskazali mi napotkani słowaccy cykliści, których nowiutka mapa rowerowa znacznie poszerzyła mą wiedzę o znakowanych trasach w tych górach. Wybrałem drogę na Lubicę, by kilometr za rozstajem dróg, zwanym Kotenhag odnaleźć dolną cześć zielonej trasy rowerowej, która doprowadziła mnie prosto do auta, pozostawionego obok farmy. Minąłem jeszcze jedne rozwidlenie, zwane ładnie Rosomak, by po kilku minutach ujrzeć znane mi tereny wypasu owiec, których liczba przekracza tam 700 sztuk. Ładna kapliczka, jedna z wielu w tych górach, obok farmy, na skrzyżowaniu dróg była znakiem, że dotarłem do celu i zakończyła się moja wielka przygoda z tymi górami.
Czekał mnie jeszcze cudowny zachód słońca nad Tatrami widziany z drogi w Holumnicy. Góry Lewockie urzekły mnie swoim spokojem, bezludnością, pięknymi krajobrazami i widokami na Tatry. Przemawia za nimi też ciekawa historia związana z poligonem i możliwość spotkania niewybuchów… Całość składa się na niespotykany klimat tych gór i będę tutaj na pewno wracał. Tym bardziej, że możliwości penetracji tego pasma z racji rozbudowanej sieci dróg i ścieżek jest nieograniczona. A brak wyznakowanych dotąd szlaków w większości tego rejonu sprawia, że możemy się poczuć jak pionierzy w dzikich górach. To mnie osobiście kręci, więc należy się spieszyć z odkrywaniem Gór Lewockich, zanim i tam dotrze masowa turystyka wraz z infrastrukturą.
W Ihlanach zakończyła się ma fascynująca przygoda, ale z niecierpliwością czekam na następne wizyty w tym nowo odkrytym raju górskim, gdzie pejzaż jest malowniczy jak w ogrodach botanicznych, a sceneria wiatrołomów, z wieloma powalonymi pniami, uschniętymi drzewami, pniakami dodatkowo dodaje aury tajemniczości i jest rajem dla fotografa. Mogłem więc się wyżywać fotograficznie do woli, a efekty ocenicie w galerii zdjęć z wycieczki. Na koniec dziekuję współtowarzyszce eskapady za wytrzymałośc na trudy przedzierania się przez chaszcze i humor przez cały dzień. Do samochodu dotarliśmy niewiele przed zmrokiem, przeliczając się trochę z czasem przejścia. Z górskim pozdrowieniem
Marcogor
Tej wycieczki prozaicznie Ci zazdroszczę 🙂
Myślę nad kilkudniowym wypadem, być może właśnie w Lewockie. Masz jakieś propozycje gdzie rozbijać namiot żeby oglądnąć wschód słońca z panoramą na Tatry?
oj nie znam tych gór tak dobrze…
Byliśmy tam na rowerach z synem. Chyba w 2007 roku ale to nadal był teren wojskowy. Wpuścili nas wieczorem, za flaszkę.