Moja wielka przygoda w Czarnohorze – na Popie Iwanie
To już dwa lata mija od mojej najdłuższej podróży na Ukrainę, podczas której odwiedziłem najwyższe pasmo Karpat ukraińskich – legendarną Czarnohorę. Spędziłem tam całe trzy dni zdobywając najwyższe i najbardziej kultowe szczyty. Dziś chciałem wam opowiedzieć o mojej wędrówce na Popa Iwana, górze kiedyś leżącej na terytorium Polski, gdzie stało słynne, najwyżej położone obserwatorium astronomiczne, czyli popularny „Słoń”. Tam też kończył się dawnymi czasy Główny Szlak Beskidzki. Ach, cóż to za piękne czasy musiały być… W czasach obecnych szczyt nadal jest oblegany przez polskich turystów, którzy łakną dawnej sławy i niezwykłej historii tego miejsca. Nie dziwi mnie to ani trochę, bo sam uwielbiam taką mieszankę i myślę, że każdy powinien zdobyć tę kultową górę chociaż raz. A teraz przenieśmy się do początków mojej przygody w tych górach w 2016 roku.
Pojechałem jak zwykle na wycieczkę z PTTK Sanok, które organizuje najlepsze wypady w te strony. Czarnohora to najwyższa część Beskidów Połonińskich i jednocześnie Zewnętrznych Karpat Wschodnich. Góry te zbudowane są ze skał fliszowych, charakterystyczne są tu długie i łagodne grzbiety. Stoki pokryte lasami bukowymi, w wyższych partiach iglastymi. Powyżej 1850 m n.p.m. występuje roślinność subalpejska, a na grzbietach połoniny. Obszar jest chroniony – wchodzi w skład Karpackiego Parku Narodowego oraz Karpackiego Parku Biosfery. Naszą bazą wypadową była Wierchowina, dawne Żabie, znana karpacka wioska letniskowa u stóp Czarnohory. Pierwszego dnia gruzawiki, czyli auta specjalnie przystosowane do przewozu osób po bezdrożach zawiozły nas wgłąb doliny Czarnego Czeremoszu, by przez Dzembronię i Zełene dowieźć nas do osady Szybene.
Tam znajduje się strażnica wojskowa, gdyż jest to pogranicze rumuńsko – ukraińskie i wszyscy zostaliśmy poddani kontroli paszportowej. Dopiero po tym gruzawiki podwiozły nas jeszcze kawałek wzdłuż potoku Szybeny do Pohorylca po wąskiej szutrowej drodze. Tam już stoi szlaban, a za nim jest pole biwakowe, gdzie zastaliśmy kilka rozbitych namiotów turystów. Stąd ruszyliśmy zielonym szlakiem przez las, by wyjść na pierwszą cudną Połoninę Wesnarka. Stoi tam samotny metalowy krzyż i bacówka, dobre zatem miejsce na odpoczynek po pierwszym podejściu. Później znowu czekało nas krótkie zejście do lasu nad urocze jeziorko o ładnej nazwie Mariczejka. Dalej szlak powoli wyprowadził nas z lasu na tereny połoninne, gdzie zrobiło się tak cudnie, że już się nikomu nie śpieszyło na szczyt, no może poza przewodnikiem.
Od siodła przełęczy i ostrego skrętu w lewo szliśmy wygodną, łagodną drogą w kierunku szczytu Popa Iwana. W końcu po minięciu kilku grupek efektownych skałek ujrzeliśmy słynnego ” Białego Słonia”, czyli ruiny obserwatorium. Im bliżej, tym budynek stawał się potężniejszy. Tak zdobyłem kolejny z wymarzonych szczytów. Dookoła budynku wylegiwali się turyści, gdyż dzień był cudny. W tym czasie trwał już remont, w odnowionym pomieszczeniu swoją placówkę otworzyła polsko-ukraińska stacja ratownictwa górskiego. Obok obserwatorium największą ciekawostką są tu polskie słupki graniczne sprzed wojny, gdyż tutaj kiedyś przebiegała granica polsko – czechosłowacka. Spotkać je można także podczas dalszej wędrówki granią w stronę Howerli, na którą z tego miejsca jest osiem godzin marszu.
Trochę historii tego niezwykłego dla polskiej turystyki miejsca. Na szczycie Pop Iwana staraniem rządu Rzeczypospolitej zbudowano w latach 1936-1938 Obserwatorium Astronomiczno-Meteorologiczne nazwane później potocznie „Białym Słoniem”. Na pięciu piętrach obserwatorium znajdowały się czterdzieści trzy pomieszczenia. Był tu obszerny hol, mieszkania personelu, jadalnia i świetlica, biuro, pokoje gościnne, a także pomieszczenia z nowoczesną radiostacją i instrumentami meteorologicznymi. Izolowane termicznie ściany miały metr grubości i były ocieplone impregnowanym korkiem oraz wyłożone od wewnątrz cegłą. W wieży z miedzianą kopułą umieszczono astrograf z lunetą i szukaczem. Jego kierownikiem do 18 września 1939 był geograf i meteorolog oraz działacz turystyczny Władysław Midowicz, po wojnie popadło w ruinę. I tak przez dziesięciolecia obserwatorium pozostawało w ruinie. Od 2012 roku pod egidą prezydentów Polski i Ukrainy trwają prace zmierzające do odbudowy budynku z przeznaczeniem na wielofunkcyjny obiekt, mający pomieścić schronisko turystyczne, stację meteorologiczną oraz bliżej niesprecyzowany ośrodek dydaktyczny.
Na wierzchołku stoi również krzyż, ładna kapliczka, maszt z flagą ukraińską, drogowskazy, bo to ważny węzeł szlaków oraz ławki i stoły. Po dokładnym spenetrowaniu terenu i długiej obserwacji widoków, które obejmowały nie tylko Czarnohorę, ale też Góry Czywczyńskie już w Rumunii oraz Karpaty Marmoroskie udaliśmy się w dalszą część eskapady. Odtąd prowadzić miał nas główny grzbiet czarnohorski, ale tego dnia niezbyt długo, gdyż zeszliśmy z czerwonego szlaku mijając kilka starych słupków granicznych, na żółty, który wyprowadził nas na przełęcz Szydłowina, już w bocznej grani. Stąd oddala się w bok stara ścieżka do źródełka przy ruinach polskiego schroniska przedwojennego w dolinie, niestety już wszystko tam zarosło. Po chwili doszliśmy do następnego rozejścia i naszym kolejnym celem miał być wierzchołek Smotreca. Ale ja pozwoliłem sobie oddalić się na kwadrans od grupy, by odwiedzić skałki pobliskiej, ciekawej góry, tj. Uchatego Kamienia. Nie doszedłem co prawda do najciekawszej formacji skalnej, od której wzięła się nazwa szczytu, ale obejrzałem ją z innej wychodni skalnej.
Potem szybko powróciłem do krzyżówki i dogoniłem grupę już na Smotrecu, również interesującym, skalistym wierzchołku. Tu nastąpił długi wypoczynek i delektacja widokami, bo czekało już nas tylko zejście w doliny. Początkowo przedzieraliśmy się przez kosodrzewinę, by wejść jeszcze na uroczą Połoninę Smotrec, skąd zobaczyliśmy już zabudowania wioski na dole, naszego ostatecznego celu. Na trasie mijałem kolejne skały o bardzo widowiskowych kształtach. Na połoninie stoi czynna bacówka o sugestywnej nazwie „Molocna chata”, gdzie w lecie można zakupić mleko, ser, bryndzę, masło, czy śmietanę. Grupie było jednak raczej śpieszno do wsi Dzembronia na zimne piwo, bo słońce nas trochę dogrzało tego pięknego dnia. Poszło nam to sprawnie, bo od bacówki prowadziła nas już wygodna droga do samego celu.
Szybko więc dotarliśmy do „magazinu”, gdzie każdy mógł ugasić pragnienie. I tu nieopodal czekał na nas autokar, zatem tak zakończyła się nasza ukraińska przygoda tego dnia. Zachęcam na koniec do obejrzenia galerii zdjęć z wędrówki. Kto chce zdobyć Popa Iwana może to uczynić sam. Są pociągi, a potem busy i gruzawiki do wynajęcia. W dotarciu do celu pomoże też firma https://busfor.pl/. Na przykład w szybkim dotarciu z Polski do Lwowa, polecam ich usługi. Szybko, łatwo i przyjemnie… a potem już w wybrane pasmo górskie ukraińskich Karpat. Na zakończenie pozdrawiam wszystkich uczestników wycieczki. Wkrótce kolejne opowieści z Czarnohory, gór czarujących, tajemniczych i skrywających wiele tajemnic. Z górskim pozdrowieniem
Marcogor