











Na początku lutego po przerwie spowodowanej chorobą znowu udało mi się zorganizować wypad w Tatry. Wypatrzyłem okno pogodowe, zebrałem ekipę i jak zawsze wcześnie rano wyruszyliśmy w kochane Taterki. Do Zakopanego dotarliśmy na ósmą godzinę, autko zostawiliśmy na parkingu w pobliżu Kuźnic i ruszyliśmy na spotkanie kolejnej górskiej przygody. W planach były Tatry Zachodnie, przejście odcinka Czerwonych Wierchów. Skierowaliśmy się do Doliny Bystrej, gdzie znajduje się znane wywierzysko, z którego czerpie wodę Zakopane. Szliśmy wygodną Drogą Brata Alberta, wybrukowaną granitowymi kamieniami. Po lewej minęliśmy klasztor Albertynek na Kalatówkach i wkrótce doszliśmy na Polanę Kalatówki. To urocze miejsce, bardzo popularne wśród turystów, gdzie na wiosnę kwitną krokusy. Ładnie stąd widać Kasprowy Wierch, Myślenickie Turnie, czy Nosal. Stoi tu olbrzymi hotel górski PTTK, posiadający 86 miejsc noclegowych w wysokim standardzie.
Czytaj dalej»Trzeci i ostatni dzień mej tatrzańskiej, jesiennej przygody rozpoczął się bardzo wcześnie, bo już o 4.30 rano. Wtedy trzeba było wstać, żeby zebrać się i zdążyć wyjść na wschód słońca, który zamierzałem oglądać z Wyżniej Przełęczy Kondrackiej. Dojście ze schroniska na Hali Kondratowej jest bardzo krótkie i byłem tam już po niecałej godzinie marszu. Wraz z towarzyszącym mi Wiktorem zajęliśmy wygodnie stanowiska do fotografowania i w zupełnej ciszy czekaliśmy na słoneczny spektakl. Zaczęło się przed siódmą rano kiedy niebo zaczynało się robić żółtawe, a później czerwone. Łuna na niebie była bardzo efektowna, niestety nie zobaczyliśmy samego słońca, które momentalnie schowało się w ciągle nisko zalegających chmurach. Ale i tak było warto wcześnie wstać. Siedząc i focąc zauważyłem błyski na Krywaniu, więc tam również ktoś łapał wschód słońca.
Czytaj dalej»Dziś pora na dokończenie opowieści jak zakończył się cudowny dzień po wędrówce przez Czerwone Wierchy w niezwykłych sceneriach pogody. Kulminacją naszej całodniowej eskapady było wejście na Giewont i czekanie tam na zachód słońca. Byliśmy tam zupełnie sami z Wiktorem. W końcu ta góra należała tylko do nas. Pod ścianami wierzchołka Giewontu od północy kłębiły się białe jak mleko chmury, które coraz śmielej wdzierały się wgłąb tatrzańskich dolin. Aż po horyzont nic, tylko chmury i nieliczne wysepki, które raz wyłaniały się, raz nikły w kłębach chmur i mgły. Najciekawsze wrażenie robiła niepozorna Gubałówka, z której wystawał tylko maszt wieży radiowo – telewizyjnej, jak gdyby sonda na statku podwodnym. A w Tatrach pogoda nadal jak marzenie i wszystkie szczyty jak na dłoni.
Czytaj dalej»
Najnowsze komentarze