Z Łabskiej Boudy przez Śląski Grzbiet na Przełęcz Karkonoską
Opisując moją ostatnią wędrówkę przez Karkonosze, zostawiłem was drodzy czytelnicy w Łabskiej Boudzie. Pora wrócić do tej górskiej opowieści, która rozpoczęła się w czeskim miasteczku Szpindlerowym Młynie. Chciałem tam powrócić, więc musiałem kontynuować swoją wycieczkę zaplanowaną pętelką. Po wielu pozytywnych wrażeniach wyniesionych z Doliny Łaby ruszyłem podgraniowym zielonym szlakiem w stronę Martinovej Boudy. Wędrując pośród cudownych pejzaży dostrzegłem też wiele innych budynków (boudy), których jest znacznie więcej niż po polskiej stronie Karkonoszy. Pogoda była wyśmienita, więc nie mogłem się powstrzymać, aby co chwilę nie pstrykać fotek zmieniającym się krajobrazom. Wkrótce dotarłem łagodnym, wygodnym chodnikiem z kamieni do mego kolejnego celu, czyli Martinovej Boudy.
To schronisko położone jest na zboczu Wielkiego Szyszaka przy węźle szlaków turystycznych na wysokości 1288 m. Czeska buda należy do najstarszych w Karkonoszach. Jego poprzednik został założony w tym miejscu w roku 1642 i chronił uciekinierów wojennych podczas wojny trzydziestoletniej. Schronisko odnowił w roku 1785 Martin Erlebach, od którego zyskało swą nazwę. Schronisko jest (według niektórych źródeł) miejscem urodzin i lat dziecięcych Martiny Navratilovej. Ot taka ciekawostka dla fanów tenisa. Wnętrze budynku jest bardzo klimatyczne, o ciekawym wystroju, tak, że nie chciało mi się go opuszczać, tym bardziej, że spotkała mnie tam wielka niespodzianka, czyli spotkanie na żywo z wirtualną znajomą górołazką z Sieradza!
Trzeba było w końcu ruszyć dalej, bo cudne przestrzenie czekały na mnie, aż do końca dnia. Po krótkim podejściu znalazłem się na Czarnej Przełęczy, leżącej już na głównym karkonoskim grzbiecie. Ponownie znalazłem się na pięknej i widokowej grani Śląskiego Grzbietu. Wyraźne siodło przełęczy oddziela masyw Śmielca od Czeskich Kamieni. Otoczenie przełęczy stanowi obszerna górska polana porośnięta kosodrzewiną. Jest też tu obszerna zadaszona wiata turystyczna, gdzie można awaryjnie przenocować oraz ławki i stoły dla utrudzonych turystów. Niedaleko przełęczy stoi pomnik czeskiego dziennikarza Rudolfa Kalmana, który zmarł tragicznie w tym miejscu w zimie 1929. Ja byłem wypoczęty i najedzony więc poszedłem dalej w kierunku pobliskich Czeskich Kamieni.
Czeskie Kamienie to szczyt i grupa skał o tej samej nazwie. Wraz z leżącymi na wschodzie Śląskimi Kamieniami tworzą rozległą kulminację grzbietu. Nieopodal szczytu, na jednym z głazów wykuta jest data 14 stycznia 1929 r., upamiętniająca śmierć w czasie burzy śnieżnej dziennikarza Rudolfa Kalmana. Wierzchołek porośnięty jest kosodrzewiną, poza skałkami na szczycie w masywie występuje kilka innych grup skałek. Nie musze chyba dodawać, że widoki z niego dookoła to miód dla duszy i balsam dla oczu spragnionego estetycznych wrażeń turysty.
Leżący nieopodal masyw Śląskich Kamieni także zbudowany jest z karkonoskiego granitu. Ta grupa skał wydała mi się jeszcze ładniejsza z racji finezyjnych, niezwykłych kształtów. Na niektóre skałki na szczycie można się wspiąć. Ciekawa legenda mówi o śmierci młodej dziewczyny w miejscu Śląskich Kamieni – stąd czeska i niemiecka nazwa Dívči kameny/Mädelsteine (Kamienie Dziewczęce). Zszedłem stąd do Petrovej Boudy, a raczej do tego co z niej zostało… Historia tego czeskiego schroniska górskiego w rejonie Hutniczego Grzbietu sięga roku 1790. Po pożarze w 2011 r. planowana jest jego odbudowa do roku 2019. Pozostałości obecnych ruin tego tętniącego kiedyś życiem miejsca robią przygnebiające wrażenie. Dlatego uciekłem stamtąd szybko, by wkrótce dotrzeć na Przełęcz Dołek.
To wyraźne obniżenie w połowie Śląskiego Grzbietu składa się z dwóch przełęczy. Pierwszą od zachodu i głębszą (1178 m n.p.m.) jest właśnie Przełęcz Dołek, a za Ptasim Kamieniem, na wschód znajduje się Przełęcz Karkonoska o wysokości 1198 m n.p.m., do której zarówno od czeskiej, jak i od polskiej strony prowadzi asfaltowa droga. W Czechach całe siodło (oba obniżenia) nosi nazwę Slezské sedlo. Na Dołku odnalazłem krzyż, upamietniający śmierć tutaj turysty. Po chwili zadumy nad ludzkim losem wspiąłem się szybko na ostatni tego dnia wierzchołek – Ptasi Kamień. Przez ten niezbyt wybitny szczyt w środkowej części Śląskiego Grzbietu dotarłem do końca swej całodziennej wędrówki przez niezwykle urocze tereny najwyższego pasma Sudetów.
Właśnie na Przełęczy Karkonoskiej planowałem zakończenie wytyczonej sobie trasy, choć była też opcja schodzenia na nogach asfaltem do Szpindlerowego Młyna, gdzie zostawiłem auto. Bardzo dobrze utrzymana droga jezdna z Czech wykorzystywana jest jednak do połączeń autobusowych z miasteczkiem poniżej. Dzięki temu udało mi się zaoszczędzić nogi i zdążyć do punktu wyjścia przed nocą. Nieco nad przełęczą znajduje się polskie schronisko Odrodzenie oraz niżej czeski hotel Špindlerova bouda o standardzie 3 gwiazdki, zaś na samej przełęczy stoi dawny budynek straży granicznej. Po czeskiej stronie, około 300 metrów niżej od Špindlerovej boudy mieści się także wojskowy ośrodek wypoczynkowy VS Malý Šišak, który powstał w okresie międzywojennym. W pobliżu, przy drodze prowadzącej do Szpindlerowego Młyna, znajduje się jeszcze kilka innych obiektów turystycznych.
Jako ciekawostkę dodam, że droga od polskiej strony wykorzystywana jest przez cyklistów i należy do najstromszych podjazdów w Polsce. Polski odcinek jest bardzo zniszczony i zamknięty dla ruchu motorowego. Biorąc pod uwagę różnice nachyleń, która od dołu podjazdu z Podgórzyna (347 m n.p.m.) na przełęcz wynosi 891 m (na długości 12,44 km), jest to najtrudniejszy asfaltowy podjazd w Polsce. Jej nachylenie miejscami dochodzi do 29%, a średnia najbardziej stromego odcinka – 16%. Kto się zmierzy? Tutaj nawet zawodowcy schodzą z rowerów. Natomiast ze Szpindlerowego Młyna 8-kilometrową drogą kursuje autobus na samą przełęcz, dojazd samochodem jest ograniczony. Jest to jakaś alternatywa dla bardziej leniwych turystów.
Widoki z przełęczy choć ograniczone są bardzo ładne, zwłaszcza jesienią, ze względu na kolorowe trawy. A moja wyprawa odbyła się właśnie jesienną porą. Udało mi się złapać więc ostatni autobus i wygodnie zjechać do samochodu na parkingu. Druga część mej eskapady, którą opisałem, przebiegająca głównie grzbietem Karkonoszy była bardzo przyjemna i niewymagająca. Nie było, gdzie się zmęczyć… ale czy zawsze jest to konieczne? Miałem jeszcze czas na zwiedzanie wspaniałego, klimatycznego miasta -Szpindlerowego Młyna. Na koniec mej opowieści zapraszam jak zwykle do obejrzenia galerii zdjęć z wycieczki. Dzięki genialnej pogodzie fotki w pełni oddają piękno, jakie było moim udziałem w czasie tego wypadu. Oby więcej tak świetnych i widokowych wypraw. Z górskim pozdrowieniem
Marcogor
Kusiło mnie niedawno będąc w Sudetach połazić trochę po czeskiej stronie Karkonoszy. Widziałem tam parę ciekawych szlaków, nawet niedaleko, tylko niestety mapy nie miałem. Za naszą granicą jest faktycznie pięknie.
Z wędrówek po Karkonoszach i okolicach najbardziej utkwiły mi w pamięci, oczywiście na pierwszym miejscu Śnieżka :-). Urocze były Pielgrzymy, Słonecznik, Samotnia, Schr. Nad Łomniczką i Kaplica św. Anny z Dobrym Źródłem. Legenda głosi, że kto ją obiegnie dookoła trzy razy ten będzie miał szczęście w miłości, no i biegaliśmy, a było to bardzo dawno temu :-)… Co do szczęścia, to już historia na inną opowieść :-)… Przepraszam. Ziewnęło mi się ogniem… taka smocza natura, ale już tez późna pora :-))… Pozdrawiam.