Trzeci raz na Wielkim Rozsutcu, czyli w krainie wiecznej szczęśliwości
Mała Fatra to moje ulubione pasmo górskie. A znajdujący się tam Wielki Rozsutec to najpiękniejsza góra Słowacji. Dla mnie być może to najwspanialszy szczyt na jaki kiedykolwiek wszedłem. Dlaczego on jest taki wyjątkowy? Po prostu zobaczyłem go pierwszy raz i się zakochałem. To taka miłość od pierwszego wejrzenia! I teraz wracam na niego co jakiś czas. Skalisty wierzchołek, pełen iglic, wieżyczek, strzelistych turni, labiryntów skalnych wygląda nieziemsko, jakby przeniesiony z innego świata na tle sąsiednich połoninnych szczytów. To takie mini skalne miasto. Dookoła zalesione lub trawiaste górki, a tutaj w centrum tego pasma takie niezwykłe, wyjątkowe piękno. Ale po kolei…
Tęsknota za tymi górami była tak wielka, że znowu zebrałem ekipę i wyruszyliśmy na podbój Małej Fatry. Dla moich znajomych to miało być pierwsze zetknięcie z tym górskim rajem. Ja chciałem zobaczyć Wielkiego Rozsutca ubranego w jesienne barwy. Zresztą jesienią wszystko wygląda najlepiej w górach. Można łatwo wyjść ponad chmury i zobaczyć morze mgieł, aż po widnokrąg. Trafiliśmy właśnie taką pogodę. Bezchmurne błękitne niebo, przypiekające słońce, wyjątkowa przejrzystość powietrza gwarantująca widoki aż po horyzont i wspomniane już morze mgieł. Czuliśmy się chwilami jak na statku, na niezmierzonym oceanie. Do tego czekała na nas niezapowiadana niespodzianka. Cały szczyt od północnej strony był zaśnieżony. Podejście po lodzie i śniegu właśnie od tej strony było ryzykowne, ale okazało się mega przygodą.
Najszybciej na masyw Rozsutca dostać się można z przysiółka Biała Woda, na przedmieściach Terchowej, miasta urodzin słynnego zbójnika Janosika. Tam stoi piękna restauracja i hotel Diery z dużym parkingiem. Nie sposób go nie zauważyć jadąc od Dolnego Kubina. Za postój trzeba zapłacić cztery euro, ale po odbytej wycieczce warto zajrzeć do Terchowskiej Koliby, genialnej karczmy przy wejściu na szlak. Z parkingu wychodzi zielony szlak prowadzący najpierw na szczyt Małego Rozsutca, a w drugą stronę wybiega niebieski szlak prowadzący do słynnych wąwozów Małej Fatry, zwanych Dierami. Tamtędy mieliśmy wracać z powrotem. Szlak na masyw Rozsutca prowadzi początkowo przez łąkę, gdzie jeszcze w październiku trwa wypas owiec, o czym przekonaliśmy się naocznie. Dalej wyprowadza do wsi Podrozsutec, która wygląda jakby czas się tam zatrzymał dawno temu… stara zabudowa bardziej przypomina skansen i dlatego bardzo nam się spodobała.
Za wsią zaczyna się strome podejście wygodną ścieżką przez las, początkowo wzdłuż koryta bystrego potoku, na którym nie brakuje wielu uroczych kaskad. Potem prowadzi bocznym grzbietem wśród ciekawych gniazd skalnych. Im bliżej wierzchołka Małego Rozsutca, tym robi się coraz bardziej widokowo. Mijamy interesujący punkt widokowy i po chwili wchodzimy w bardzo kruchy teren, skalisty jar, gdzie w wejściu na szczyt pomagają łańcuchy. Już po drodze, gdy tylko wyszliśmy ponad chmury znaleźliśmy się w krainie szczęśliwości. Widok jaki czekał na nas na pierwszym zdobytym szczycie oczarował nas. Zawładnął moim umysłem, sercem i całą osobą na resztę dnia i jeszcze długo później… było przez resztę dnia już tylko pięknie, piękniej i jeszcze piękniej. Czar trwał i trwał i zdawał się nie mieć końca!
Z Małego Rozsutca doskonale było widać nasz główny cel, czyli Wielkiego Rozsutca, a poza tym kawał głównego grzbietu Małej Fatry. A w oddali majaczyły jakże wyraźne tego dnia szczyty Tatr, Wielkiej Fatry, Gór Choczańskich, Niżnych Tatr, czy Beskidów, na czele z Babią Górą. A poza tym cały Liptów, wszystkie śródgórskie doliny zalane były oceanem mgieł, który falował i wdzierał się coraz bliżej, a później cofał, żeby wyparować dopiero późnym popołudniem. Tego pięknego dnia spotykaliśmy na szlaku mnóstwo turystów, którzy tak jak my przeczuli, że to będzie jeden z najpiękniejszych dni w górach tego roku! Zejście na przełęcz Medzirozsutce prowadzi częściowo błotnistą, wąską ścieżyną,a potem stromym kominkiem skalnym, gdzie w zejściu pomaga bardzo długi łańcuch. Trzeba było być czujnym, ale szybko dotarliśmy na dół.
Rozłożyste siodło przełęczy powitało nas tłumem turystów i widocznym lodem na szlaku prowadzącym pod górę. Po konsultacjach z ludźmi schodzącymi w dół ze szczytu stwierdziliśmy, że my także damy radę zdobyć Wielkiego Rozsutca, mimo braku zimowego sprzętu. Na szczęście zejście południową ścianą było suche i zupełnie bez śniegu. Góra pokazała nam swoje dwa jakże różne, ale równie piękne oblicza. Zimowe wejście i jesienne zejście, odmienne klimaty, ale przygoda wyśmienita. Dotarcie na szczyt nastręczyło sporo trudności, ale wszyscy bezpiecznie dotarli na wierzchołek, który był podzielony przez jesienno- zimowe barwy. Takie połączenie jest mega atrakcyjne. Samo przejście wśród różnorodnych formacji skalnych wąską ścieżyną dostarcza mnóstwo adrenaliny i wrażeń, a do tego natura upiększyła to jeszcze dodatkowo fantazyjnymi zimowymi sceneriami. Trzeba zobaczyć to na żywo, ale zdjęcia może choć trochę oddadzą w jakim bajkowym świecie piękna się znaleźliśmy. To były fantastyczne doznania, panorama z Wielkiego Rozsutca zaś, to był prawdziwy majsztersztyk. Wszystko w promieniu 50 km mieliśmy jak na dłoni, upiększone morzem mgieł. Pokazałem swojej grupie Wielki Krywań, najwyższy szczyt Małej Fatry, nasz najbliższy cel przy kolejnej wycieczce w te majestatyczne góry.
Zejście na kolejną przełęcz Medziholie było zdecydowanie łatwiejsze od podejścia, najbardziej przeszkadzało bardzo błotniste podłoże w wielu miejscach. Szlak prowadzi z tej strony również stromymi skałami, nieraz pomocne przy schodzeniu okazują się łańcuchy, klamry, a nawet metalowe drabinki. Specjalnie poprowadziłem naszą ekipę tą trasą, żeby mogli zobaczyć Wielkiego Rozsutca od tej drugiej strony. Z przełęczy Medziholie wygląda on najbardziej widowiskowo i niebotycznie. Doskonale stąd widać jak góruje swym strzelistym majestatem nad resztą łagodnej, zielonej krainy, zwanej Małą Fatrą. Małe, ale najcudowniejsze pasmo górskie Słowacji, kryjące w sobie wiele tajemnic. Wiele z nich już odkryłem, mam nadzieję, że niedawna tragedia zalanej Doliny Vratnej nie zepsuje tego wizerunku. Naprzeciw Rozsutca znajduje się kolejny szczyt – Stoh, który rzeczywiście wygląda jak kopa siana, z powodu swoich trawiastych, łagodnych zboczy. Byłem kiedyś na nim o czym przeczytacie tutaj. Ale niesamowita odmienność tych dwóch gór daje nam wspaniałe porównanie w bliskim sąsiedztwie, co wygląda piękniej. Wielki Rozsutec dla mnie jest jakby przeniesiony w te góry z innego świata, nie pasuje tu, ale dlatego jest wyjątkowy w tym krajobrazie.
Z przełęczy postanowiłem obejść szczyt trawersem i wrócić z powrotem na poprzednią przełęcz, między obu wierzchołkami. Jeszcze raz mogliśmy podziwiać niezwykłe pejzaże tej góry, połączenie skalnej scenerii z falującą, upstrzoną jesiennymi kolorami barwną trawą. Nieważne jakie kolory, magia tego miejsca i jego bijące piękno nie pozwalała ani na chwilę wytchnienia od tej nieskazitelnej górskiej scenerii. Cały czas czułem się, jakbym był w raju. Rajski krajobraz trwał bez końca i dopiero nadchodząca noc miała przerwać me obcowanie z tym jakby kosmicznym, jakby nie z tego świata górskim pejzażem. Po dotarciu na siodło Medzirozsutce rozpoczęliśmy zejście w dół poprzez wąwozy, czyli Diery. Ale tam czekało na nas znowu tyle emocji i pięknych widoczków, że można by obdzielić tymi przeżyciami następny wypad w góry. Dlatego o tym przeczytacie już w kolejnej mej opowieści. Na koniec zapraszam do obejrzenia zdjęciowej fotorelacji z wypadu. Naprawdę jest na co popatrzeć! Jeszcze raz dziękuję mojej ekipie za cudowną wspólną wycieczkę. Byliście wspaniali mimo pewnych trudności i mega błotka na szlaku. Spędziliśmy 9,5 godziny na turystycznej trasie, wracając do auta tuż przed zmrokiem. Z górskim pozdrowieniem
Marcogor
Zapraszam do zabawy w nowej ankiecie, odpowiedzcie w ile pasm górskich jeździcie, jedno ulubione, kilka ulubionych, czy wszystkie jakie się da?
Wspaniałe widoki. Góry o tej porze wyglądają wspaniale. Lekko ośnieżone szczyty, a na dole zieleń. Kocham takie widoki.
ooo, już przesłałam link do notki do mojego towarzysza wycieczek, że koniecznie musimy się tam wybrać. o Małej Fatrze tylko słyszałam, nigdy mnie nie było w tamtych rejonach, w ogóle na Słowacji to tylko w Słowackim Raju byłam, ale już wiem, gdzie w kolejne wakacje się wybierzemy. 😉
widoki niesamowite i żałuję, że tyle muszę czekać, żeby się tam wybrać, bo jednak teraz już się na coś takiego nie odważę. 😉
pozdrawiam.
fantastycznie Madusiu, koniecznie musisz tam pojechać! trzymam kciuki…
Piękne warunki trafiłeś 🙂
Tego śniegu, to trochę już tam było. Widać, nie tylko w Tatrach popadało.
Twoje zdjęcia są przepiękne, podobnie jak opisy wędrówek. Na Twojego bloga głosowałem już w poprzednich latach, zachęcony przez NK. Smak Małej Fary trochę znam, bo przeszedłem z żoną co ciekawsze szlaki. W tym roku też planujemy wyjazd, chociaż oboje mamy po 67 lat. Chcielibyśmy zahaczyć szlaki, na których nie byliśmy. Zainteresowało mnie zejście (nie wejście, bo duża deniwelacja) z głównej grani, od przełęczy Bublen przez Kraviarskie, Baraniarky, sedło Prisłup do Starego Dworu. Starałem się znaleźć jakieś komentarze na temat tego przejścia, ale nie znalazłem. W przewodniku jest b. skąpo na ten temat. Zastanawiam się dlaczego ten szlak jest tak mało popularny ? Może Ty coś wiesz na ten temat ?. Jeśli możesz – proszę o jakąś informację. Z góry dziękuję.
szedłem tam i opis znajdziesz na blogu, samo podejście na przełęcz jest niestraszna, ale potem do Baranarek, jest kilka chopków, więc przejście jest bardzo meczące, bo to kilka razy góra-dół…