
Spacer przez pasmo Gubałowskie pośród krokusowych polan

Takie czasy, że kwietniowa pora to najlepszy czas na wiosenne szaleństwo krokusowe. Nie to co dawniej, gdy na krokusy w Tatry jeździło się dopiero w weekend majowy… Jednak wszystko się zmieniło i obecnie w dobie boomu turystycznego i tłumów turystów w tatrzańskich dolinkach taki wyjazd wygląda trochę jak wizyta na Krupówkach! 🙂 A do tego ściganie ludzi za próbę zrobienia sobie zdjęcia z szafranem spiskim to już lekka przesada! Biorąc pod uwagę fakt, że tym samym strażnikom nie przeszkadza rozjeżdżanie kwiatów samochodami na legalnych, płatnych parkingach kawałek dalej… postanowiłem tego uniknąć!
Dlatego w tym roku wymyśliłem sobie podziwianie tych cudów natury w sąsiednim paśmie Gubałowskim. Krokusów tam co niemiara, bez ograniczeń parkowych, a widoki na Tatry genialne. Można więc poczuć się podobnie, a mieć wolność i swobodę oraz całe dywany tych kwiatów dla siebie… Zabrałem tam swoją Gorlicką Grupę Górską i przez cały dzień na szlaku spotkaliśmy kilkunastu turystów! Trasę wymyśliłem ambitnie, by przejść dwa sąsiednie grzbiety tych gór startując z Witowa, a kończąc w Chochołowie, łącząc początek z końcem dojazdem lokalnym busem, których tam nie brakuje!
Poruszaliśmy się zatem po Pogórzu Spisko-Gubałowskim, czyli południowej, najwyższej części Obniżenia Orawsko-Podhalańskiego. Od południa jest ono oddzielone od Tatr obniżeniem Rowu Podtatrzańskiego. W ramach tego pogórza wyróżnić możemy następujące części: Pogórze Skoruszyńskie ograniczone do Orawicko-Witowskich Wierchów, Pogórze Gubałowskie (Pasmo Gubałowskie), Pogórze Bukowińskie (Gliczarowskie) i Pogórze Spiskie, choć oczywiście Słowacy widzą to inaczej… :-). Mnie tego pięknego dnia interesowało jednak tylko Pogórze Gubałowskie…
Auto zostawiliśmy na parkingu w Chochołowie, by wsiąść rano w busika do Witowa, gdzie zaplanowałem początek naszej trasy. Witów to miejscowość turystyczna w górnym biegu potoku Czarny Dunajec, u podnóża Tatr Zachodnich. To zarazem największa powierzchniowo miejscowość gminy Kościelisko. Odszukaliśmy początek czarnego szlaku, na przeciwko restauracji „Witowianka”, który miał nas prowadził przez pierwszą część dnia. Najpierw szliśmy szosą wśród zabudowań, by już na polanie nad rzeką delektować się naszymi pierwszymi krokusami…
Odkryliśmy tam także fajne miejsce na ognisko z infrastrukturą turystyczną, gdzie zrobiliśmy przerwę na drugie śniadanie. Później szliśmy za drogą przez przysiółek Kojsówka, skąd towarzyszyły nam stacje drogi krzyżowej, aż do osiedla Płazówka, gdzie stoi przecudna kaplica na Płazówce. Jest tu duża polana zajęta przez łąki i ciągnąca się od wysokości około 905–1050 m n.p.m. Dzięki rozległym trawiastym terenom Płazówka jest bardzo dobrym punktem widokowym na Tatry. Znajduje się tutaj zabytkowa kaplica św. Anny, poświęcona 26 lipca 1892 roku. Wybudowana w stylu zakopiańskim z drewna na murowanym fundamencie kaplica naprawdę zachwyca swym kunsztem…
Dopiero z tego miejsca weszliśmy na prawdziwy szlak górski, gdyż ścieżka prowadziła odtąd stromo łąkami w las. Panoramy na Tatry Zachodnie są z tego miejsca fenomenalne… Leśna dróżka wyprowadza na zbocza Płazowskiego Wierchu, który minęliśmy z prawej strony osiągając kulminację grzbietu na szczycie Mietłówki (lub Miętlówka -1110 m). Znajduje się on w zachodniej części tego pasma, w łukowato wygiętym grzbiecie Palenicy Kościeliskiej. Część stoków Mietłówki i Płazowskiego Wierchu porasta las, ale duża część jest bezleśna, zajęta przez polany, łąki i zabudowania miejscowości Witów.
Na kulminacji szczytowej rozpościera się rozległa łąka, dzięki czemu możemy podziwiać genialną panoramę Tatr, a z drugiej strony widać choćby Babią Górę, Pilsko, czy Magurkę z potężnym masztem tv. Oczywiście mogliśmy tutaj kontemplować do woli krokusowe hale, choć muszę przyznać obiektywnie, że spóźniliśmy się kilka dni na ich pierwsze i najobfitsze kulminacje… Przynajmniej takie odniosłem wrażenie, że ich główny wysyp był podczas pierwszej fali upałów tej wiosny! Z hali wędrowaliśmy dalej czarnym szlakiem ciesząc oczy widokami na Tatry Wysokie i Zachodnie…
Po drodze zaczęły się pojawiać domki letniskowe górali i ładne kapliczki. Ale to z racji tego, że z nie tak odległych domostw prowadziły tu różne trasy dojazdowe… Wyraźna droga wiła się łagodnie po równym tutaj terenie wchodząc ostatecznie w las, gdzie odnaleźliśmy ostatnie ślady zimy i niestety błoto! Dotarliśmy do przysiółka Butorów, gdzie dołączył zielony szlak z Kościeliska i tu poprowadziłem grupę na dziko przez łąki, by wejść na wierzchołek Butorowego Wierchu (1160 m). Poniżej szczytu znajduje się górna stacja uruchomionej w 1978 kolejki krzesełkowej „Butorowy Wierch”, popularnej wśród turystów.
Stąd zeszliśmy za drogą do osiedla Pałkówka, gdzie zaczyna się słynna gubałowska promenada spacerowa. Góra jest popularna wśród turystów odwiedzających Zakopane. Z jej grzbietu roztacza się panorama całych polskich Tatr i Zakopanego oraz Podhala, Pienin, Gorców i Beskidu Żywieckiego wraz z ich słowacką częścią. Na Gubałówkę prowadzi kolej linowo-terenowa z Zakopanego wybudowana w 1938 roku, długości 1298 m oraz różnicy wysokości ok. 300 m. Zapewne każdy tatrzański turysta kojarzy to miejsce z widocznym z daleka przekaźnikiem radiowo-telewizyjnym RTON Gubałówka z masztem o wysokości 102 m.
Oczywiście nie pchaliśmy się w tłum ludzi tamże, tylko skręciliśmy tu na czerwony szlak, który miał nas prowadzić aż do Chochołowa, czyli końca wycieczki. Początkowo musieliśmy zejść stromą szosą do wsi Nowe Bystre, gdzie odbijał w lewo żółty szlak do Dzianisza. Dalej trasa prowadziła łagodnie wśród góralskich zabudowań, widokowych polan i krokusowych łąk… Szczególnie utkwiła w mej pamięci mijana we wsi z prawej strony Polana Słodyczki, gdzie przy głównej drodze możemy zaobserwować dywany tych kwiatów, wybierając oczywiście odpowiednią porę roku… 🙂
Wkrótce po rozejściu szlaków wspinamy się delikatnie na kulminację grzbietu na wierzchołku Gruszków Wierchu (1030 m). Ponieważ to kopulaste wzniesienie o łagodnych zboczach jest całkowicie bezleśne, zajęte przez łąki oferuje nam genialną panoramę Tatr od Hawrania, po Osobitą! Szczególnie wrażenie robią pobliskie kolosy Orlej Perci, czy Czerwonych Wierchów. Popołudniową porą pogoda zaczęła się trochę psuć i widoczki już nie były takie idealnie przejrzyste, ale nadal mogliśmy obserwować tatrzańskie krajobrazy… I nadal towarzyszyły nam dywany krokusów tu i tam! Choć bez słońca mniej efektowne…
Poniżej szczytu Gruszków Wierch, na wysokości 1020 m, znajduje się jedno z nielicznych w Polsce naturalnych stanowisk rzadkiej i chronionej prawnie rośliny – lilii bulwkowatej. Idąc dalej odkryliśmy krzyż i tablicę upamiętniającą dwóch mieszkańców tej miejscowości (Jan Pitoń i Stanisław Skubisz) rozstrzelanych przez Niemców 23 października 1943 r. za udział w oddziale partyzanckim „Szarota”. Po chwili szlak skręcił ostro w lewo w polną drogę, prowadząc odtąd bardzo malowniczo wśród górskich pejzaży! A widoki na filmie poniżej…
Dróżka wije się polami i łąkami, a panoramy Tatr cały czas zapierały dech w piersiach. Ośnieżone masywy o tej porze roku zawsze robią piorunujące wrażenie! W końcu czekało nas ostatnie większe podejście na wierzchołek Ostrysza (1023 m). Znajduje się on w grzbiecie oddzielającym miejscowości Dzianisz i Ciche. Na szczycie Ostrysza znajduje się znak geodezyjny, stąd też wysokość szczytu jest dokładnie zmierzona. Jest częściowo zalesiony, ale dzięki odkrytemu terenowi zobaczymy stąd rozległe panoramy widokowe, m.in. na Tatry Zachodnie i Babią Górę. Na wierzchołku postawiono ławeczki i przygotowano miejsce na ognisko…
Od sąsiedniego na południowy wschód szczytu Tomiński Wierch (837 m) oddziela go dość głęboka przełęcz (deniwelacja ponad 100 m), dlatego czekało nas dość ostre zejście w dół. Potem szlak prowadził znowu łagodnie trawersując kulminację Cyrlicy (896 m) z prawej. Później trasa skręca ostro w lewo i schodzi w dół koło cmentarza parafialnego do centrum Chochołowa. I tutaj ostatecznie zakończył się nasz przyjemny wiosenny spacer. Mieliśmy jeszcze czas, by pozwiedzać największe atrakcje wioski. Chochołów został lokowany w 1592 r., więc jest bardzo starą miejscowością.
Do dziś to wieś składająca się prawie w całości z oryginalnych chałup góralskich. Do miejscowej tradycji należy mycie ich z zewnątrz wodą z mydłem dwa razy do roku, na Wielkanoc i Boże Ciało. Przejście główną uliczką i podziwianie tego żywego skansenu, w którym nadal mieszkają ludzie jest fajnym przeżyciem. Dodatkowo wstąpiliśmy do chochołowskiego kościoła, który ukończono w 1873 r., za staraniem ks. Blaszyńskiego, proboszcza z Sidziny, pochodzącego z Chochołowa. To najwspanialsza budowla we wsi, warta koniecznie zobaczenia.
I tak zakończyła się ta miła wycieczka mająca 22 km, której mapkę zostawiam powyżej. Pozdrawiam współtowarzyszy eskapady z GGG, a Was na koniec jak zawsze zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z wypadu. I zachęcam do czytania innych opowieści z różnych stron świata! A jeśli ten wpis dał Ci wartość, znalazłeś u mnie potrzebną wiedzę, inspiracje do podróży, to będę wdzięczny, jeśli postawisz mi kawę przez serwis Buycoffee. Tworzę bloga z ogromną przyjemnością i pasją od ponad 13 lat. Kawa mi się przyda do dalszej pracy. Bardzo dziękuję! To pozwoli mi dalej się rozwijać. Dziękuję za przeczytanie. Z górskim pozdrowieniem
Marcogor