Babia Góra pewnego zimowego dnia

Babia Góra pewnego zimowego dnia

Wejście na Babią Górę, królową Beskidów zawsze jest przygodą! A już na pewno zimową porą! Góra ta zwana Matką Niepogody zawsze może nas czymś zaskoczyć i ciężko przewidzieć czym tym konkretnym razem. Korzystając z cudnej zimowej aury podczas lutowego weekendu wybrałem się na nią po raz kolejny zimową porą, tym razem z wesołą ekipą Gorlickiej Grupy Górskiej. Od rana świeciło słoneczko, a lekki mróz gwarantował dobre warunki na szlaku. Jedynie wzmagający się z godziny na godzinę wiatr dawał się we znaki, ale był do przeżycia, bo nikogo nie przewracał, nawet lekkich koleżanek! Ze względu na te porywy wiatru trasę obrałem najłatwiejszą, z przełęczy Krowiarki. Jak się okazało w tę pogodną niedzielę ten sam plan miało mnóstwo turystów, bo oba parkingi były pełne. Później przekonałem się, że wiele osób wychodziło na wschód słońca, czego im nawet zazdrościłem, bo niebo było pomarańczowe od wiatru, więc musiało być cudnie.

widok na masyw z Sokolicy

Nie będę po raz kolejny opisywał trasy, bo już to robiłem na blogu nie raz, skupię się bardziej na zdjęciach z wędrówki, bo widoki zachwycały co chwila, już po wyjściu z lasu. Droga była bardzo dobrze ubita przez setki stóp i nawet nie wyślizgana, więc obyło się bez raczków. Czasami ślady były zawiewane, ale to tylko tam, gdzie wichura przewiewała śnieg przez masyw. Na pierwszym, najniższym wierzchołku Babiej Góry, czyli Sokolicy ujrzeliśmy resztę tej potężnej góry! Trochę wyżej ukazały się nam Tatry w pełnej krasie i ich widok towarzyszył nam do samego zejścia z grani. Łatwo dotarliśmy na Kępę, a potem trochę trudniej na Gówniaka, z racji silniejszych podmuchów, robiąc co chwila przerwy na fotografowanie piękna natury.

widoczek z Kępy

Ono co prawda nie urzekało tak jak podczas mojej ostatniej wizyty u Królowej podczas siarczystych mrozów, ale też odbierało mowę. Tylko mniej było tych niesamowitych postaci wytworzonych przez wiatr i mróz na okolicznych krzewach, słupkach i głazach… Ostatnie podejście na Diablaka jest dosyć strome, po jego pokonaniu wyszliśmy na uderzenie mocnej wichury, którą już nie ograniczał grzbiet górski. Jednak byliśmy zajęci podziwianiem niezwykłych tego dnia panoram. Widoczność nawet mnie, stałego bywalca poraziła! Tatry jak na dłoni to pikuś, choć w miesiącach letnich je nawet ciężko dojrzeć! Wielki Chocz, a za nim Mała Fatra… szczyty Beskidu Wyspowego, Makowskiego, Żywieckiego, czy Śląskiego z charakterystycznym Skrzycznym, a w oddali nawet wierzchołki Beskidu Śląsko-Morawskiego. Po drugiej stronie Beskid Niski i pierwszy raz ujrzane Bieszczady, co się zdarza podobno tylko przy inwersji…

na wierzchołku Diablaka

A na koniec dojrzałem jeszcze w oddali osiedla Krakowa i hutę. Po powrocie do domu odnalazłem gdzieś fotkę z tego dnia fotografa od dalekich obserwacji, że było na zbliżeniach widać nawet Pradziada w czeskich Jesionikach! To tylko raptem 180 km w linii prostej.To oddaje magię tego fascynującego dnia i potwierdza, że na Diablaka zawsze warto iść, bo nie wiadomo co się może stać! Naszych zachwytów nie było końca, co niektórzy zdobyli szczyt po raz pierwszy! Późniejsze zejście pod wiatr na przełęcz Brona było walką, ale do zniesienia, zamiecie śnieżne i kurzawa tworzyły odlotowy klimat, jak to na Babiej Górze! Z drugiej strony potężny masyw prezentował się jeszcze dostojniej, a urwiska nad żlebami pełne nawisów śnieżnych bardzo groźnie. Z Brony jak wszyscy zjechaliśmy na pupach, by poczuć się znowu, choć na chwil parę dzieciakami.

zejście na przełęcz Brona

Potem było szybkie dojście do schroniska na Markowych Szczawinach i długi odpoczynek z biesiadą. Mieliśmy powody do radości, gdyż ten szczególny dzień wszystkich nas napełnił olbrzymim szczęściem! Spotkało się tu mnóstwo turystów i wszyscy byli bardzo uśmiechnięci. Po doładowaniu energii ciała pozostało nam tylko przejście spacerowym tempem z powrotem na parking. Nie śpieszyliśmy się ani trochę, chcąc zatrzymać te piękne chwile jak najdłużej. Zrobiło się bardzo ciepło, śnieg zaczął mięknąć i raz po raz w lesie spotykaliśmy małe lawiniska, które zsuwały się ze stromszych stoków.

panorama na Tatry z Diablaka

Ale to były niegroźne, małe obsuwy śnieżne… i tak doszliśmy na przeł. Lipnicką, czyli Krowiarki. Kolejna fascynująca przygoda górska dobiegła końca… Babiej Góry zimą nie ma co się bać! Wystarczy obserwować zagrożenie lawinowe, bo takowe tu występuje oraz podglądać prognozy, by wiatr nam głowy nie urwał i w drogę! Bo wieje tu prawie zawsze, uważajcie też na mgłę, bo łatwo się zgubić podczas zamieci, gdy szlak szybko jest zawiewany, ale przy słonecznej pogodzie i niskich chmurach dawajcie śmiało ku przygodzie. Dziękuję mojej wspaniałej ekipie z Gorlickiej Grupy Górskiej za kolejną bardzo udaną, wspólną wycieczkę! Na koniec zapraszam na krótki filmik, gdzie słychać moc wiatru i do galerii zdjęć z tej niezapomnianej wędrówki. Z górskim pozdrowieniem

Marcogor

 

O autorze

marcogor

Bloger z Gorlic, górołaz opisujący swoje górskie wyprawy, zakochany w Tatrach, miłośnik górskich wędrówek i wszystkiego piękna natury. Góry to moja pasja i mój drugi dom.

2 komentarze

  1. Agnieszka

    Jeszcze nie byłam zimą w górach! Pora to zmienić 🙂

    Odpowiedz
  2. kaska94

    Jeden z moich ulubionych szczytów, jednakże troszkę denerwuje droga do niego – przez 3 duże wzniesienia masz wrazenie, ze jestes juz u celu a dalej droga.. Bardzo polecam rowniez pojscie na babią góre na wschód słońca.

    Odpowiedz

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

TURYSTYKA – GÓRY – PODRÓŻE – BLOG ISTNIEJE OD II.2012

POSTAW KAWĘ MARKOWI

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Pasma Górskie

Translate »