Na kultowym szlaku granicznym Bieszczad i trójstyku
Zaraz po tym, gdy tylko zrobiło się w końcu ciepło i zielono wyruszyłem w pierwszy wolny weekend w Bieszczady. Tam zawsze końcem maja po deszczu i kilku ciepłych dniach robi się naprawdę zielono… Uwielbiam ten wiosenny czas w tych górach, które zawsze mają swój specyficzny klimat. Każdy turysta go czuje, wiedząc, że Biesy to taki trochę inny świat. I dlatego mnie też ciągnie co jakiś czas na bieszczadzkie manowce. Tym razem wybrałem sobie za cel bezdroża na kultowym szlaku granicznym oraz trójstyk granic trzech państw na Krzemieńcu. Przejść tę trasę na raz to mega wyrypa, ale dla wytrwałego turysty jak najbardziej do zrobienia od rana, do zmroku.
Dojechałem do wsi Wetlina, kawałek za Cisną, skąd kursują busy u podnóża tego pasma. Nazwa miejscowości pochodzi od rodzaju wierzby „wetlyny”. Razem z resztą mojej grupy górskiej wsiedliśmy do jednego, który zawiózł nas do początku naszej drogi na Przełęczy Wyżniańskiej. Stamtąd w kwadrans można dotrzeć do słynnej Bacówki pod Małą Rawką. Już idąc tam szutrową drogą Matka Natura ukazała nam swe urzekające piękno w postaci soczystej zieleni dookoła i połonin w promieniach rannego słońca. Od rana przygrzewało już mocno, więc schowaliśmy do plecaków polary, pogłaskaliśmy schroniskowego kotka i ruszyliśmy żwawo na ostre, ale krótkie podejście na szczyt Małej Rawki, mierzący już 1271 m. Można go zdobyć w godzinę dobrego marszu. Niestety tutaj też dotarły chore wynalazki w postaci schodków w terenie, które niby mają służyć masowej turystyce, ale tak naprawdę skutek dały odwrotny, a opinię o dzikich Bieszczadach zniszczyły bezpowrotnie!
Na wierzchołku były już dwie osoby, mimo, że wyruszyliśmy przed ósmą na szlak. Panoramy na bieszczadzkie szczyty oraz ukraińskie pasma Karpat, czy słowacki Wyhorlat były już genialne. Pogoda była wyśmienita, więc przez cały dzień mogliśmy cieszyć się tymi efektownymi widokami!
Czekała nas długa trasa, więc poszliśmy dalej, już przyjemnym grzbietem, by po kwadransie zameldować się przy słynnym betonowym obelisku ( to dawny słup geodezyjny) na Wielkiej Rawce, wysokiej na 1304 m. Góra jest najwybitniejszym, czyli odznaczającym się największą minimalną deniwelacją względną, wzniesieniem Bieszczadów Zachodnich. Widoki tutaj jeszcze się pogłębiają, gdyż rozciąga się stąd panorama na wszystkie masywy pasma połonin, pasmo graniczne, Bieszczady Wschodnie, Połoninę Równą oraz góry Słowacji.
Było tak cudnie, że żal było schodzić, ale kolejne górki czekały na zdobycie. Teraz czekało na nas zejście wzdłuż granicy ukraińskiej na siodło przełęczy i krótkie podejście na legendarny trójstyk granic trzech państw – Polski, Słowacji i Ukrainy na Krzemieńcu. Miejsce to jest oznaczone granitowym obeliskiem i polskim słupkiem granicznym nr 1. Na obelisku wykonano napisy w trzech językach, obok zabetonowano w ziemi kapsułę czasu. Krzemieniec 1221 m to najwyższy punkt Gór Bukowskich, czyli słowackiej części Bieszczadów Zach. Zjedliśmy tu drugie śniadanie przy jednym ze stołów i po krótkim odpoczynku powędrowaliśmy dalej, bo dopiero trzeci szczyt z zaplanowanych jedenastu był za nami! Gdy byłem tu dawno temu udało mi się odnaleźć stary słupek graniczny z czasów, gdy Polska graniczyła tutaj z Rumunią. Niestety tym razem już go nie odnalazłem.
Odtąd prowadził nas niebieski szlak grzbietem granicznym, który rozdziela Polskę i Słowację. Szliśmy w większości lasem, mijając jednak co jakiś czas widokowe polany. Obniżyliśmy się znowu nieco, by po pół godzinie wspiąć się na wierzchołek Kamiennej, mierzący 1200 m. Zresztą tych hopków, góra – dół czekało nas co niemiara, stąd ta wyrypka, z którą uporaliśmy się z licznymi przerwami na odpoczynek i jedzenie w dwanaście godzin. Kamienna zwieńczona jest ładnymi skałkami na swej kulminacji, stąd jej nazwa. Ciekawie z niej prezentuje się pobliska Połonina Wetlińska po drugiej stronie doliny Wetlinki oraz masywy górskie na Ukrainie. Następnym szczytem do zdobycia, za kolejnym małym obniżeniem grzbietu były Hrubki 1186 m. Góra jest całkiem porośnięta lasem, zatem bez historii. Szliśmy nadal przed siebie, będąc dopiero w połowie trasy…
Nadal wygodnie się spacerowało ściśle granią, lekko się obniżając. Minęliśmy mogiłę żołnierza Armii Czerwonej Gladysa i doszliśmy na płaski wierzchołek Czerteża 1072 m. Stąd odbija w lewo zielony, słowacki szlak do Novej Sedlicy, skąd kiedyś szedłem na Krzemieńca. Teraz czekało nas spore zejście w dół na Przełęcz pod Czerteżem. To ważny punkt na naszej drodze, gdyż jest tam oznakowane źródło, gdzie mogliśmy uzupełnić zapasy wody pitnej. Po polskiej stronie stoi solidna zadaszona wiata turystyczna, a po słowackiej prawdziwa „utulnia”, gdzie można bezpiecznie przenocować, gdyż jest otwarta dla turystów. Wykorzystaliśmy tę infrastrukturę, by trochę wypocząć, bo najgorsze było dopiero przed nami! Stąd można awaryjnie też zejść do Moczarnego – przysiółka Wetliny.
Czekało na nas długie i żmudne podejście. Najpierw musieliśmy zdobyć wierzchołek Borsuka 991 m, a potem po obniżeniu na siodło Przeł. pod Borsukiem rozpocząć mozolne wspinanie na masyw Czoła. Jego kulminacja ma 1158 m, a strome podejście ciągnie się dobry kilometr. Przypomniało mi się znowu wejście na Lackową w moim Beskidzie Niskim! Na stokach szczytu odkryto stanowisko rzadkiej w Polsce rośliny – tocji karpackiej. Szczyt oraz stoki porośnięte są lasem, przez co nie ma tu punktów widokowych. Po tym solidnym wysiłku trzeba było znowu zejść na rozległą widokową polanę, gdzie piękne panoramy dodały nam sił. Na końcu łąki postawiono kolejną zadaszoną wiatę i kilka ławeczek, gdzie mogliśmy wygodnie zregenerować siły.
Pomału dochodziliśmy do kulminacji wędrówki. Miało nią być wejście na Rabią Skałę 1199 m. Nazwa pochodzi od ukraińskiego słowa рябий – pstry. Na podejściu na główną kulminację ciągnie się przepiękna polana z fantastycznymi widokami na Słowację oraz ukraińskie Karpaty w oddali. Na wschód od głównej kulminacji znajduje się niższy (1169 m n.p.m.) wierzchołek (znak graniczny 1/15). Opada z niego na południe przepaść, znad której roztacza się widok na słowacką część Bieszczadów.
Niedawno na skraju urwiska wybudowano platformę widokową z tablicą z opisem panoramy. Słowacy to miejsce nazywają Jaraba Skala. Głębia zielonych, falujących masywów górskich i dolin między nimi jest urzekająco cudowna! To był najpiękniejszy punkt naszej eskapady… Kawałek dalej odchodzi w lewo żółty szlak do Novej Sedlicy na Słowacji.
Podeszliśmy na szczyt łąki i rozłożyliśmy się na całą godzinę, by podziwiać te cuda. Popołudniową porą świat wydawał się jeszcze piękniejszy, a górskie krajobrazy magiczne! Zjedliśmy resztę prowiantu, zrobiliśmy dziesiątki zdjęć i tylko konieczność zejścia przed nocą do auta wygoniła nas z tej sielankowej scenerii. Na samym głównym wierzchołku są ławeczki i drogowskazy. Obraliśmy kierunek na Wetlinę, gdzie na parkingu przy sklepie czekał nasz samochód. Z Riabej Skały odbiega na północ boczny grzbiet Paportnej i Jawornika. I nim też szliśmy dalej, zdobywając jeszcze niejako po drodze te dwa szczyty. Te ostatnie podejścia, nawet krótkie, ale dały nam już popalić. W końcu mieliśmy już w nogach mnóstwo sumy podejść! Najpierw więc było dość duże zejście z Riabej Skały, a potem znowu pod górę na Paportną 1198 m.
Żółty szlak, który nas prowadził omija kulminację Paportnej, ale ze stoków pokazują się kolejne cudne panoramy na polską stronę. Później jest długie, choć łagodne dojście na wierzchołek Jawornika 1021 m. Bieszczadzkie pejzaże ciągle urzekały nas i zachwycały nie pozwalając zmęczeniu zawładnąć nami. Na Jaworniku wybrałem zielony szlak do Wetliny, która leży 400 metrów poniżej. Początkowo schodziło się przyjemnie, ale potem ostre zejście dzikim jarem dało nam ostatecznie w kość. Zresztą już z Paportnej jest niezła stromizna do zejścia. Przed wsią, na skraju lasu spotkałem jeszcze miejsce z czterema krzyżami, być może ma to związek z EDK. I tak doszliśmy do pierwszych zabudowań wioski, gdzie pozostało nam jeszcze pokonać trzy kilometry asfaltu, by dotrzeć na parking!
Dotarliśmy do głównej szosy i nią lub chodnikiem wróciliśmy do samochodu, kończąc 25 km wycieczkę. Wyrypa była niezła, ale kultowy szlak udało mi się powtórzyć po dwudziestu latach. Jest on naprawdę wyjątkowy i każdy szanujący się turysta powinien go odkryć! Poza Rawkami i Krzemieńcem jest praktycznie pusty, więc możecie mieć Biesy tylko dla siebie… A majestatyczne przeżycia gwarantowane. Na koniec jak zawsze zapraszam do obejrzenia jeszcze galerii zdjęć z wyprawy. I czytania innych wpisów o klimatycznych Bieszczadach. Zostawiam też mapkę mojej trasy. A kto ma ochotę może postawić mi wirtualną kawę. Z górskim pozdrowieniem
Marcogor