Wędrówka przez Góry Lewockie- Siminy, Kuligura i Čierna Kopa
Bardzo lubię poznawać nowe góry i odkrywać nieznane szczyty! Bo wtedy mogę poczuć się trochę jak pionier- odkrywca. Nawet blisko domu, bo na nieodległej Słowacji są jeszcze takie dzikie i mało znane miejsca. Należą do nich Góry Lewockie, gdzie jeszcze do 2005 był poligon wojskowy Javorina. Po jego zlikwidowaniu możliwe stało się uprawianie turystyki. Ze względu na bliskość polskiej granicy pasmo to może być atrakcyjne również dla turystów z Polski. Są to jednak góry przeznaczone dla turystów wykwalifikowanych, dobrze orientujących się w terenie i lubiących spokój, ciszę i samotność.
Nieraz całymi dniami można tutaj nie spotkać żadnego turysty. Do chwili obecnej wyznakowano tu niewielką tylko ilość szlaków turystycznych. A więc czekają na nas tam dzikie ścieżki i bezdroża dla doświadczonych piechurów jak ja… Coś wspaniałego, gdy się chce odpocząć od zgiełku świata i tłumów turystów, gdzie indziej! Oznakowanie szlaków w wielu miejscach jest słabe, początkowo wyraźne drogi i ścieżki czasami zanikają i należy szukać wtedy przejścia przez las. Orientacja w wielu miejscach jest utrudniona ze względu wiatrołomy i wyrębiska. Po poligonie wojskowym pozostała za to duża ilość dróg, często asfaltowanych, góry te są więc dobre do uprawiania turystyki rowerowej.
Liczne polany, będące pozostałościami dawnych hal często zarastają lasem, nadal jednak grzbiety tych gór są bardzo widokowe. W wyniku wyrębów powstały inne polany, pojawiły się również niezaznaczone na mapach nowe drogi do zwózki drzew (tzw. stokówki). Zaznaczone na mapie różne chaty i szałasy przeważnie istnieją, ale zazwyczaj są zamknięte kłódkami i okiennicami. Ogólnie rzec biorąc czeka nas tam wspaniała przygoda! Licząc właśnie na to zabrałem tam niezawodną Gorlicką Grupę Górską. Pasmo Levočskich vrchów odwiedzałem już wcześniej zdobywając najwyższe szczyty do Korony Gór Słowacji.
Odwiedziłem wtedy rejon Ihli i Ciernej Hory, a tym razem udałem się na wschodnie krańce tych gór w pobliżu miasta Stara Lubownia, by poznać następne z najwyższych ich kulminacji. Pasmo leży w ogóle we wschodniej Słowacji, w historycznym regionie Spisz, w obecnym kraju preszowskim. Na start naszej pętli na niecałe 20 km wybrałem malutką i pięknie zagubioną wśród szczytów wieś Šambron. Zwarta zabudowa wsi znajduje się nad obydwoma brzegami potoku Šambronka. Pierwsza wzmianka o miejscowości pochodzi już z 1411 r.
Minęliśmy parafialny kościół, by dojechać do pętli drogowej na końcu wioski, gdzie kończy się szosa. Można zostawić tam kilka samochodów i wyruszyć w góry dróżką wzdłuż wspomnianego potoku. Jak pisałem na szlaki tamże liczyć nie mogliśmy, ale ułożyłem zarys trasy, dzięki aplikacji Mapy.cz, która widzi dzięki GPS-owi w telefonie nasze położenie i ma bardzo szczegółowe mapy terenu z dzikimi ścieżkami, z których musieliśmy korzystać. Ale po kolei… Ruszamy z dzikiego parkingu do góry wzdłuż potoku początkowo asfaltem, który szybko za ostatnimi domostwami przechodzi w drogę szutrową…
Za pętlą jest ładna drewniana rzeźba sakralna, dalej droga wiodła pośród cudownej, bujnej zieleni, łagodną doliną potoku. Mijamy Chatę Mindek z lewej i po kilku minutach opuszczamy drogę wzdłuż potoku, skręcając ostro w prawo. Tam zaraz spotykamy starą szopę, by iść kawałek wygodną drogą leśną. W pewnym momencie odbijamy z niej w lewo, w mniej wyraźną zarastającą już dróżkę. Nią pniemy się już stromiej pod górę, by wędrować po pewnym czasie już raczej wąską ścieżką. Mimo, że chodzi nią zapewne bardzo niewiele osób, to jest ona wyraźna w terenie, choć bujna wiosenna roślinność stara się ją zająć! Kluczyliśmy zboczem szukając optymalnego wariantu, jaki proponowała wirtualna mapka..
W końcu po męczącym podejściu docieramy na grzbiet, gdzie pojawia się wygodniejsza dróżka leśna. Jak się okazuje trawersuje ona wierzchołek naszego pierwszego celu, czyli szczytu Siminy. Zatem musimy brnąć na przełaj przez las, a sytuację komplikuje niedawna wycinka drzew w tym obrębie. Osiągamy jednak szybko grań szczytową i wkrótce zdobywamy kulminację Siminy, mijając wcześniej miejsce na ognisko. Na wierzchołku jest tabliczka szczytowa oraz metalowa puszka z księgą wejść. Całkiem nieźle, jak na poza szlakową górę! Siminy mierzą 1287 m i są drugim pod względem wysokości w paśmie Lewockich Wierchów.
Siminy porasta las, ale na stokach są duże polany. To pozostałości dawnych hal. Panoramy mimo dużego zachmurzenia tego dnia były całkiem dobre. Tylko Tatry były częściowo w chmurach, ale widoki na Cergov, Bachuren, Branisko, Sariską Vrchovinę, czy polski Beskid Sądecki robiły wrażenie. Zwłaszcza panorama na masyw Radziejowej oraz Jaworzyny Krynickiej, a nawet Lackowej w Beskidzie Niskim urzekały! Wypatrzyłem nawet stąd zamgloną Kralovą Holę. Zrobiliśmy tutaj długi postój, żeby wypocząć przed dalszym etapem wyprawy. Ale odtąd miało być już łatwiej, bo zamierzaliśmy iść grzbietem…
Szybko udało nam się odnaleźć wydeptaną ścieżkę, która prowadziła ściśle granią, więc było łatwo i przyjemnie. Od strony Polski gonił nas jednak front opadów, jednak oddalaliśmy się od niego cały czas i udało się nie zmoknąć! Fajnie wyglądał z daleka opad- taka efektowna chmura jak lej w dół… Doszliśmy w końcu do szerokiej drogi leśnej, gdzie niespodziewanie pojawił się niedawno, bo 2022 r. wyznakowany na niebiesko szlak. Prowadzi on z ” sedla pod Skapovou” do wsi Krasna Luka. Nim mogliśmy odtąd iść, ale najpierw odbiliśmy na kolejną dziką dróżkę, by wejść na szczyt o ciekawej nazwie; Kuligura, mający 1250 m.
Z niego też mamy interesujące widoki, trochę podobne do tych z Simin. Zeszliśmy z powrotem do niebieskiego szlaku kontynuując nim wędrówkę wygodną drogą przez rozległą polanę Stredne Luky. Po lewej minęliśmy górę Hrča, którą zostawiłem sobie na inny raz… Na malowniczej łące postawiono małą wiatkę dla turystów, a obok tablice informacyjne na temat atrakcji Lewockich Gór. Zrobiliśmy tutaj przerwę obiadową. Niebieski szlak prowadził następnie do Krasnej Luki, trawersując wierzchołek Čiernej kopy. W pewnym momencie zatem odbiłem w lewo w jakąś zwózkową dróżkę, by wejść na ten szczyt mierzący 1180 m.
Niedawno służby leśne robiły chyba tam porządki po jakiejś wichurze. Pozostałości wiatrołomów, pniaków i gałęzi tworzą tam obecnie kosmiczny klimat! Po kontemplacji tego niezwykłego widoku zaczęliśmy się obniżać, by odnaleźć niebieski szlak, okrążający ten szczyt dookoła. Udało nam się to w końcu, choć oznakowanie pozostawia tam wiele do życzenia! Nim trafiliśmy na skraj lasu, gdzie jest punkt widokowy na wychodni skalnej, gdzie do niedawna na maszcie trzepotała słowacka flaga. Obecnie jej już nie ma… Niedaleko stoją tablice informacyjne o okopach z czasów II wojny św.
Stąd już szybko zeszliśmy na skraj olbrzymiej polany, gdzie postawiono wielką zadaszoną wiatę turystyczną z górującym krzyżem nad nią. Obok stoi duży, zadaszony grill, platforma widokowa z darmową lunetą, kilka ławeczek, tablica informacyjna i mapa regionu. Miejsce absolutnie wyjątkowe nawet w skali Słowacji, gdzie ciągle mnie zaskakują niesamowite miejsca przygotowane z myślą o turystach! Tutaj także kończy się droga krzyżowa prowadząca z Krasnej Luki, zatem mamy też ołtarz, duży metalowy krzyż i figurę Matki Bożej z Medjugorie.
Pod wiatą jest wszystko co potrzebne do ogarnięcia ogniska, jest nawet barometr i księga wpisów… Zaplanowałem tu długi postój i pieczenie kiełbasek z degustacją piwa… kiedyś przecież nasza GGG musi mieć czas także na integrację, nie tylko robienie wspólnie kilometrów w górach! Ponad godzinna biesiada była bardzo udana, pogadaliśmy nawet z miejscowymi Słowakami i nakarmiliśmy ich psa… -:) Ale pozostało nam już tylko zejście do aut z tego niezwykłego miejsca, zwanego „vyhlidką pod Cierną Kopa„. Byłem tutaj drugi raz i znowu zachwyciłem się tą magiczną miejscówką.
Niebieski szlak schodzi do wsi Krasna Luka, ale jak się okazało wyznakowano tutaj niedawno żółty szlak do sąsiedniej wsi Bajerovce. Ruszyliśmy więc nim, bo to było bliżej naszego parkingu. Prowadził on chwilami dość stromo drogą leśną w dół, ale trzeba było kiedyś się obniżyć! W końcu wyszliśmy z lasu nad potok Lubotinka, gdzie szlak skręcał do wspomnianej wioski. Ale ja postanowiłem iść dalej skrajem lasu, przez niesamowicie ukwiecone o tej porze roku łąki, by tak trafić do Šambronu. Ponad 2,5 kilometrowy spacer przez malownicze, urocze łąki był ukoronowaniem naszej genialnej wyprawy.
Mogliśmy tu wypocząć i nasycić oczy nieskazitelnym pięknem natury. Czerwcowe kwiaty zachwyciły nasze dusze i serca! Ostatecznie zobaczyliśmy nasz cel i łagodnie łąkową dróżką zeszliśmy do pozostawionych aut na skraju wsi. Tak zakończyła się ta jakże udana wyprawa… Odkrywanie nowych rejonów to najprzyjemniejsza część mej górskiej pasji! Nie bójcie się odwiedzić to pasmo, jest naprawdę wspaniałe dla koneserów turystyki! -:) Na koniec jak zawsze zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z wycieczki.
Zachęcam też do czytania innych wpisów z różnych gór, które odwiedziłem… Zostawiam także mapkę naszej trasy, choć nie do końca da się ją narysować w aplikacji, bo brak punktów pośrednich. Wyszło jednak mniej niż 20 km. Kto zechce może postawić mi również wirtualną kawkę, jeśli artykuł się podoba. A może komuś moja praca pomoże w planowaniu własnego wypadu? Wystarczy tutaj kliknąć Buycoffee i postępować zgodnie z podpowiedziami… Z góry dziękuję za każde wparcie rozwoju tego bloga! Z górskim pozdrowieniem
Marcogor
Cześć.
Odwiedziłęm Levocke Vrchy dawno temu, pod koniec lat 90tych. Spędziłem tam z bratem dwa lub trzy dni śpiąc pod namiotem na tamtejszych polanach. Żadnych szlaków znakowanych nie było wówczas. Nie spotkaliśmy tam żywej duszy. Mapa papierowa pokazywał wciąż ten obszar jako obszar wojskowy, chociaż śladu po nich nie było. Pamiętam że szliśmy z Jakuban jakś doliną w której zalegało mnóstwo powalonych drzew. Wyżej w lesie zalegał jeszcze śnieg (majowy weekend). Umordowaliśmy się „po pachy”, ale nocleg na polanie w tej ciszy to było to czego szuka się w górach. Po tej wycieczce spiasałem sobie notkę. Muszę ją odszukać, tak dla przypomnienia. No i zdjęcia. Dzieki za impuls do wspomnień. Pozdrawiam