Powrót do raju, czyli ponownie w Dolomitach, trekking w grupie Pale di San Martino
Tego roku po raz drugi udało mi się powrócić w Dolomity, dla mnie najpiękniejsze góry Europy. W bajkowy świat wapiennych kolosów, gdzie każdy szczyt jest ładniejszy od drugiego, a głębokie doliny rywalizują również ostro o laurki najbardziej baśniowych. Do tego dochodzą przecież arcyciekawe, wymagające trasy, które prowadzą po zakamarkach tego magicznego świata. Swoją podróż odbyłem ponownie w towarzystwie górołazów z całej Polski, dzięki zorganizowanej wycieczce przez biuro podróży wielkiego miłośnika górskich eskapad Piotra Żuka. I jemu chcę podziękować za pokazanie kolejnych cudów Dolomitów. A udało się odbyć cztery trekkingi po różnych grupach skalnych. Ale po kolei… Naszą bazą był nadmorski ośrodek Bibione, co gwarantowało wypoczynek nad Adriatykiem po każdej emocjonującej wędrówce.
Pierwszy trekking odbyliśmy po grupie skalnej Pale di San Martino.
„Majestatyczne i eleganckie góry koralowców, które wspinają się monumentalnie w otaczającym krajobrazie i rumienią się o zachodzie słońca jak młodzi kochankowie”.
Taki oto barwny, ale zarazem trafny opis Pale di San Martino – nazywanych również Koroną Dolomitów – znalazłem na stronie agencji promującej ten niezwykle piękny obszar. Dlaczego mowa o górach koralowców? Otóż jakieś 300 milionów lat temu w tym miejscu znajdowało się płytkie i ciepłe morze, w którym rozwinęły się koralowce tworząc ogromne rafy sięgające tysiąca metrów wysokości. Po wynurzeniu z wody rafy poddane zostały erozji, w wyniku czego dziś zachwycają różnokształtnymi, ostrymi formacjami skalnymi, z których najbardziej okazałe przekraczają 3 tys. m n.p.m. Najwyższy szczyt Pale di San Martino – Cima di Vezzana – sięga 3192 m n.p.m. Te niebotyczne, ostre turnie, strome szczyty górujące nad urokliwymi dolinami to nie jedyne atuty tego regionu.
Autokar zawiózł nas do jednego z wielu uroczych miasteczek ukrytych w tych górach – San Martino di Castrozza. Ten ośrodek turystyczny położony jest na wysokości 1487 m nad poziomem morza, w górskiej dolinie Primiero, na wschodzie Trydentu. Stąd bardzo łatwo jest się dostać na płaskowyż Altopiano delle Pale, prawdziwy raj na ziemi… Do wyboru mamy ciekawie poprowadzony szlak lub wyjazd kolejką górską na 2700 m, czyli na sam płaskowyż. Interesujących i łatwych tras jest w tym rejonie całe mnóstwo. Dlatego spotkałem tam całe rodziny z dziećmi, które wchodziły także na nasz najwyższy cel tego dnia, czyli Cima della Rosetta (ang: Monte Rosetta) o wysokości 2743 m. Kolejka jest dwustopniowa, ale cena w tym roku na samą górę wynosiła 21 Euro.
W centrum miejscowości San Martino di Castrozza znajduje się duży parking przy dolnej stacji kolejki. Funivia Colverde dowozi do stacji pośredniej Rifugio Colverde, z której można pojechać dalej kolejką Funivia Rosetta do stacji górnej Rifugio Funivia Rosetta lub pójść pieszo w kierunku Cima Rosetta i Płaskowyżu Altopiano delle Pale, ale też w przeciwnym kierunku, na przykład w stronę dwóch najwyższych szczytów Pale di San Martino, czyli trzytysięczników Cimon della Palla oraz Cima della Vezzana. Aktualne godziny kursowania, terminy i ceny warto każdorazowo sprawdzić na stronie internetowej sanmartino.com. Na stacji pośredniej spotykamy schronisko Colverde, które jest nie tylko miejscem przesiadkowym na drugą kolejkę. Można tutaj zjeść obiad czy wypić kawę na tarasie z pięknym widokiem na góry. Gdy wysiądziecie z kolejki kubełkowej należy minąć schronisko, by dotrzeć do stacji kolejki na Rosettę.
Od stacji pośredniej Rifugio Colverde do stacji końcowej Rifugio Funivia Rosetta kursuje kolejka gondolowa, która zabiera na pokład jednorazowo kilkadziesiąt osób. Trasa wspina się bardzo stromo w górę, a widoki już na tym etapie zapierają dech w piersiach. Kolejnym przystankiem jest górna stacja przy schroniska Funivia Rosetta. Tutaj znajdujemy się już na Altopiano delle Pale – Płaskowyżu Pale, uznawanym za klejnot Parku Przyrody Paneveggio – Pale di San Martino, którego średnia wysokość wynosi 2 700 m n.p.m. Ten kamienny obszar o powierzchni około pięćdziesięciu kilometrów kwadratowych i niemal księżycowym krajobrazie, przyciąga jak magnes, zarówno turystów jak i doświadczonych miłośników górskich wędrówek. Stąd rozpoczyna się wiele szlaków, nie tylko na szczyt Cima Rosetta, ale też chociażby nad niewielkie jezioro Lago Pradidali czy na szczyt Cima Fradusta (2 939 m n.p.m.) oraz lodowiec Ghiacciaio Fradusta.
Wejście na Monte Rosetta to zaledwie 100 m przewyższenia i kwadrans łagodnego spaceru, z dala od przepaści. Dopiero metalowy krzyż na kopule szczytowej ustawiony jest nad urwiskiem. Widoki są tak przepiękne, że trudno to opisać… w oddali majaczyły nawet ośnieżone szczyty austriackich Alp. Ale to najwyższe wierzchołki grupy Pale di San Martino skradły moje serce. Dlaczego? Zobaczcie na zdjęciach z wyprawy… Najbliżej oczywiście do obserwacji był widoczny jak na dłoni kosmiczny płaskowyż Pale, a z drugiej w dole przełęcz Passo Rolle, przez którą przejeżdżaliśmy i miasteczko San Martino di Castrozza. Po zejściu ze szczytu udaliśmy się na spacer po płaskowyżu. Przez przełęcz Passo Rosetta dotarliśmy bardzo szybko do schroniska Rifugio Rosetta, gdzie mogłem wypić zasłużone piwo 0,4 l po cenie, bagatela tylko 6 Euro!
Kolejnym etapem wędrówki tego dnia miało być przejście do kolejnego schroniska po drugiej stronie grupy skalnej. Dzięki temu mogliśmy poznać płaskowyż i zobaczyć inne niesamowite formacje skalne Pale di San Martino. Kawałek za schroniskiem Rifugio Rosetta przebiega granica pomiędzy regionami Trydent – Górna Adyga, a Wenecją Euganejską. Spod schroniska świetnie prezentował się dopiero co zdobyty szczyt Cima della Rosetta, ale okazało się, że podczas zejścia do następnego schroniska w pełni się przekonam na jaką piękną górę udało się wyjść! Ruszyliśmy w końcu w stronę przełęczy Passo Val di Roda, by stopniowo zacząć się obniżać. Im niżej byłem, tym bardziej wypiętrzał się zdobyty tego dnia szczyt. Tak doszliśmy do rozejścia szlaków, które są tu bardzo wygodne i szerokie. Opuściliśmy drogę zejściową, by przewinąć się na drugą stronę szczytu Cima di Roda.
Przed nami ukazał się kolejny etap trasy, bardzo horne wejście na przełęcz Passo di Ball, w dużej części zabezpieczone via ferratą! Sprzętu nie mieliśmy, ale przy takiej dobrej, słonecznej pogodzie przejście jej nie stanowiło żadnego problemu, wystarczyło trzymać się stalowej liny. Niektórzy, nie obyci z ekspozycją przeżywali jednak większe emocje, choć nie było jakoś stromo. Ja zająłem się robieniem zdjęć, bo nie często przecież bywam na ferratach. W ten sposób przeszliśmy na drugą stronę Pale. Sama przełęcz okazała się rozległym siodłem, z którego otworzyły się genialne widoki na przecudne wierzchołki w przeciwnym kierunku. A w dole zobaczyłem nasz następny cel, czyli schronisko Rifugio Pradidali. Zejście było przyjemne, niezbyt uciążliwe. Moją uwagę zwracały olbrzymie kamienie przy szlaku przypominające różne stwory.
Im bliżej schroniska, tym większe wrażenie robiły monstrualne kolosy nad nim, czyli Cima Canali i Cima Fradusta. Pomyślałem sobie wtedy, że chyba nie widziałem nic piękniejszego w życiu… Samo schronisko jest także bardzo ładne i malowniczo położone na urwisku, co lepiej widać podczas zejścia poniżej niego. Był tu czas na obiad i odprężenie, gdyż musieliśmy czekać na resztę grupy. Ale czekało nas jeszcze sporo ostrego zejścia w dół, trzeba było być czujnym do końca wycieczki. Najlepszym dowodem na to był wypadek, jaki wydarzył się już bardzo blisko doliny. Jeden z turystów z Włoch, idący przed nami złamał nogę, wystarczyła chwila nieuwagi… Dzięki temu mogłem być bardzo bliskim świadkiem akcji ratunkowej z użyciem śmigłowca, bo szlak został na dobre pół godziny zamknięty. Wrzucę tutaj film ku przestrodze…
Dalsza trasa już była spokojna, łatwo zeszliśmy w dolinę Pradidali, będącą odnogą Val Canali. Szlaki kończą się tam na parkingu, w sąsiedztwie dwóch dużych restauracji. Tutaj czekał na nas autokar i tym samym zakończyłem moją kolejną przygodę z Dolomitami. Potwierdziła ona moje przekonanie, że nie ma bardziej magicznych gór w całej Europie. A to był dopiero pierwszy trekking podczas tego urlopu we Włoszech. O kolejnych przeczytacie już wkrótce. Niestety muszę was rozczarować… nie potrafię pisać o Dolomitach inaczej niż jak o bajkowej krainie, w której zawsze chciałem się znaleźć! Na koniec zapraszam do obejrzenia fotorelacji z eskapady oraz do przypomnienia sobie mych starych opowieści o tych górach w dziale Dolomity. Dziękuję wszystkim współtowarzyszom wycieczki, że mogłem z wami dzielić się swoją radością z przebywania w raju… choć na chwilę! Fajny przewodnik po tych górach znajdziecie tutaj! Z górskim pozdrowieniem
Marcogor
może i raj ale sucho jak pieprz, zero stawów
ależ stawy są, choć może nie w tym rejonie…
Piękne zdjęcia