Bacówkowe sztućce, czyli historia I Zlotu Galicyjskiej Grupy Górskiej z zimowym wypadem na Magurę Wątkowską
Od dawna chodzę po górach. Kocham to hobby i poświęcam prawie cały wolny czas. Wędrówki przez górskie pasma to moja pasja i miłość. Od początku dzielę się swoją pasją i miłością do gór ze znajomymi, wszystkimi ludźmi, których spotykam na swojej drodze. Bo przecież miłością należy się dzielić… to pozytywne zarażanie swoją pasją i pokazywanie ludziom piękna górskiej krainy także od zawsze mnie cieszyło. Wspólne wycieczki nakręcają mnie pozytywnymi emocjami, bo radość we wspólnocie daje większe szczęście, niż samotne przeżywanie. Poza tym w grupie zawsze weselej i przyjemniej mija czas, wyrwany z puli ucieczki od codzienności, gonitwy za niedoścignionymi dobrami i przyziemnymi sprawami. Już wiele lat temu, bo od początku chodziłem po górach nie sam, pomyślałem sobie, że warto by stworzyć w miejscu swego zamieszkania grupę ludzi zrzeszających się pod hasłem poznawania gór i wyjeżdżających na wspólne wypady. Bo w grupie raźniej, taniej i radośniej. Organizacja wspólnych wycieczek to również mój konik, sprawa, która wogóle mnie nie męczy. Planowanie tras, logistyka, zbieranie ludzi na wyjazdy, mobilizowanie ich, że warto to domena prawdziwych ludzi gór, z charyzmą, do których miana chciałbym pretendować!
Praktycznie od 25 lat wędruje więc po wyższych i niższych górach czasami samotnie, ale przeważnie gromadnie, bo lubię towarzystwo ludzi czujących piękno świata podobnie do mnie. Już ponad 10 lat temu wpadłem właśnie na pomysł założenia takiej własnej grupy górskiej, na wzór ogólnopolskiej grupy, do której miałem przyjemność kiedyś należeć. Jednak przekonałem się, że zbyt duże odległości między ludźmi bardzo przeszkadzają we wspólnym planowaniu. W zamyśle to mieli być miłośnicy górskich eskapad jak ja z najbliższej mnie okolicy i środowiska. W 2009 roku udało mi się nawet zorganizować pierwszy nieoficjalny zlot tej naszej grupy w Tatrach, w schronisku w Starej Roztoce. Było to w walentynkowy weekend w czasie zimy dziesięciolecia, gdyż śniegu nasypało wtedy tyle, że ledwo tam doszliśmy. Na tym spotkaniu zebrało się osiem osób. Grupa cały czas żyła, zapraszałem coraz to nowych ludzi, znajomi też przyciągali swoich znajomych i tak jakoś to się rozkręcało powolutku. Jedni przyłączali się do nas, inni odchodzili, ale grupka powoli się rozwijała, co mnie bardzo cieszyło, jako założyciela i inicjatora całego zamieszania.
Ostatni rok był przełomowy, w czym zapewne pomogła mi promocja górskiej pasji przez bloga. Wpadłem na pomysł poszerzenia grupy o pasjonatów górskich z dalszych okolic, którzy są w stanie podłączyć się na grupowe wycieczki. W ten sposób z Gorlickiej Grupy Górskiej zrobiła się szersza i liczniejsza Galicyjska Grupa Górska. Nadal jednak pod znaną już nazwą GGG. W końcu też dorobiliśmy się fajnych flag, które nieraz można zobaczyć na zdobywanych przez nas szczytach. Po sześciu latach ziściło się także kolejne moje marzenie, czyli organizacja pierwszego oficjalnego zlotu GGG. Ale jeśli w 2014 r. jeździło ze mną w góry aż 36 osób, jedni cześciej, inni mniej, to można było pomyśleć o takiej imprezie integracyjnej. W końcu zwiedzaliśmy wspólnie w ostatnim roku 22 pasma górskie, więc przyszła pora lepiej się poznać poza szlakiem, w czasie weekendu w bacówce w Bartnem. Wspólny wypad w górki także był przewidziany, a lokalizacja w pobliskim mi Beskidzie Niskim sprawiła, że bliscy mi górołazi dopisali i w sile 29 osób stawili się w sobotni wieczór na imprezie integracyjnej. Niedziela była przeznaczona na wspólny wypad na szczyt Magury Wątkowej. Niestety, niektórzy nie mogli zostać na noc i powędrować z nami rano.
Całą sobotę grupowicze zjeżdżali się na spotkanie z miejscowości w promieniu 60 km od Gorlic. Niektórzy przyjechali nawet całymi rodzinami, a urocze dzieciaki stały się szybko gwiazdami wieczoru. Był oczywiście uroczysty toast za pomyślność grupy, podziękowania i wspólne planowanie wypadów na kolejny sezon górski. A potem do rana trwała towarzyska integracja, przecież na szlaku nie zawsze jest czas pogadać z każdym! Zamówiliśmy sobie obiadokolację u gospodarza bacówki i był tutaj pewien zgrzyt, gdyż nasz „chatar” trochę za bardzo się przejął rolą i był nieprzyjemny, gdy zaczął rozliczać nas z pobranych nakryć i wyliczać ile osób zapłaciło za obiad. Jego musztrujący głos zepsuł na chwilę zabawę, ale to był tylko chwilowy zgrzyt. Gospodarz chyba za bardzo się martwił o swoje wypasione sztućce Amefa, ale impreza pośród samych wesołych ludzi rozkręcała się dalej, bez zważania na tego pana. Były nawet tańce i swawole do białego rana, ale to lepiej przemilczmy. W każdym razie nie polecam dłuższego pobytu w tej bacówce, chyba, że wpadniecie tylko na pyszne pierogi łemkowskie.
Sama bacówka ma bardzo fajną lokalizację, przy głównym szlaku beskidzkim, z dala od cywilizacji, więc może być przyjemną odskocznią od stresu i zgiełku zwariowanego świata. Schronisko stoi na stokach Mareszki (801 m n.p.m.) w paśmie Magury Wątkowskiej Beskidu Niskiego. Dysponuje 37 miejscami noclegowymi, węzłem sanitarnym w podpiwniczeniu i jadalnią z bufetem. Klimat bacówki jest bardzo fajny, gdyby tylko nie ten gospodarz bez humoru… A do schroniska można dojechać asfaltową-gruntową drogą jezdną z Bartnego. Według miejscowych przekazów, wieś została założona przez kamieniarzy z pobliskiej Jasionki, którzy na zboczach pobliskich gór pozyskiwali materiał. Nazwa wsi (Bartne/Bortne) pochodzi od bartnictwa, czyli dawnej formy pszczelarstwa. W XIX wieku wieś rozsławiły warsztaty kamieniarskie – pochodzące stąd krzyże przydrożne oraz nagrobki spotkać można w odległych miejscowościach; kamienne koło młyńskie z datą 1905 znajduje się w Bydgoszczy. W samej wsi do dziś stoi kilka starych krzyży przydrożnych, które mogliśmy podziwiać w czasie sobotniego rozpoznania terenu i nie tylko.
Nade wszystko we wsi znajdują się jedne z cenniejszych cerkwi w tej części Beskidu Niskego: cerkiew greckokatolicka pod wezwaniem Świętych Kosmy i Damiana – wybudowana około 1842, trójdzielna, konstrukcji zrębowej, pokryta gontem z XVIII-wieczną wieżą oraz cerkiew prawosławna pod wezwaniem Świętych Kosmy i Damiana – wybudowana w 1928, jednonawowa, konstrukcji zrębowej, bezwieżowa, oszalowana, pokryta blachą. Osobiście zwiedzałem je kilkukrotnie, ale niektórzy widzieli je po raz pierwszy. Wogóle samo położenie wsi, jakby na końcu świata, w cywilizacyjnym odludzi bardzo się spodobało, zwłaszcza członkom GGG, przybyłych z dalszych stron. Następnego dnia, trzeba przyznać, że dość późno wstaliśmy na śniadanie, żeby potem ogarnąć trochę chatę i wyjść wspólnie w masyw Magury Wątkowej.
Ten masyw górski leży w zachodniej części Beskidu Niskiego. Ma cztery wierzchołki, od zachodu: Kornuty (830 m n.p.m.), Wątkowa (846 m n.p.m.), Magura (842 m n.p.m.) i Majdan (768 m n.p.m.). Na terenie Kornutów znajdują się wychodnie skalne, które otoczono ochroną (rezerwat przyrody Kornuty), to najciekawsze miejsce w całym masywie. Niedaleko szczytu Magury znajduje się pomnik poświęcony Janowi Pawłowi II i tam własnie dotarliśmy, choć nie wszyscy byli w stanie po trudach całonocnej integracji! Ale i tak połowa ekipy zdobyła wierzchołek w doskonałych humorach, mimo przedzierania się przez podmokłe łąki w okolicach Przełęczy Majdan. Sądziłem, że w czasie mroźnej, śnieżnej zimy, jaka nam się trafiła w czasie zlotu, bo to była styczniowa pora, teren będzie tam zamarzniety, ale nic z tego! Matka Natura płata figle jak chce i kiedy zechce… Niegdyś przez przełęcz przebiegała droga z Bartnego do nieistniejącej wsi Świerzowa Ruska – do dziś jest fragmentami przejezdna i znana jako trasa rowerowa.
Na siodełku miedzy najwyższymi szczytami pasma oprócz obelisku ku czci JPII stoi zadaszona wiata, są ławeczki, ksiega wpisów ( oczywiście z naszym grupowym- pozdrowieniami od 14 członków GGG też), tablica z opisaną panoramą, a nawet termometr, który pokazywał prawie 15 stopni mrozu! Z tego miejsca świetnie widać Jaworzynę Krynicką, czego doświadczyliśmy osobiście i po grupowej sesji fotograficznej pod naszą, piękną flagą z logo GGG rozpoczęliśmy trochę innym wariantem zejście. Tym górskim akcentem, czyli prawie 10 km spacerkiem miało zakończyć się nasze pierwsze, ale na pewno nie ostatnie grupowe spotkanie integracyjne. W planie już są kolejne zloty, gdyż podobno było wspaniale… Ale skoro tak wspaniali ludzie tworzą obecnie GGG, którą kiedyś z takim samozaparciem tworzyłem i integrowałem, mimo przeciwności losu, to nie ma się czemu dziwić, że było fantastycznie. Jeszcze był obiad w bacówce i rozjechaliśmy sie do swoich domów, wspominając po drodze kolejny świetnie spędzony weekend.
Oczywiście z górami, za co chciałem podziękować wszystkim, którzy przybyli na zlot, a także tym, którym coś przeszkodziło, jak również wszystkim, którzy kiedyś ze mną chodzili, a potem nasze drogi się rozeszły. Wszyscy tworzyliśmy historię naszej grupy. Oby zechcieli powrócić na łono grupy, bo atmosfera jest u nas rodzinna, a wycieczki różne, dla każdego coś miłego. Poznawanie piękna kraju, wspólne górskie wędrówki oraz wszechobecny humor to filary naszej, silnej i mocnej, bo 50- osobowej ekipy! Jeszcze raz dziekuję wszystkim za wszystko i zapraszam na kolejne wyprawy górskie oraz spotkania jak to opisane, czy inne, integracyjne, już odbyte, jak wspólny sylwester na Turbaczu, czy integracja, przy okazji festiwalu filmów górskich w Tarnowie. Już wkrótce przed nami grupowa zabawa w ramach festiwalu piosenki turystycznej w Jamnej, na którą już dziś zapraszam. Jak zawsze na koniec zachęcam do obejrzenia galerii zdjęć ze zlotu i zimowego wypadu na Magurę. Z górskim pozdrowieniem
Marcogor
Ale bajerancka wyrypa :)))) Pięknie wygląda budynek ośnieżonego schronu 🙂
Pozdrawiam 🙂
Super Wyprawa !!!
Próbuję napisać dziękczynienie dla Marka oraz Amelki za całokształt… ale jakoś tak patetycznie mi to wychodzi 😉 Dzięki za przyjęcie do GGG, za organizację wycieczek, zlotów i za Waszą pozytywną energię, którą się z nami dzielicie 🙂 Jesteście wielcy! 🙂
Piękne, śnieżne widoki 🙂